Awantura o Wiedźmina. Co Amerykanka może wiedzieć o polskim bohaterze?
Amerykański serial "The Witcher" ma twarz Lauren Schmidt Hissrich, która nigdy nie pracowała przy podobnym projekcie fantasy. Wielu fanów Sapkowskiego boi się, że adaptacja będzie przez to zbyt oderwana od oryginału i straci swój wyjątkowy klimat. Showrunnerka robi jednak wszystko, by pokazać, że zna się na swojej robocie, a jej narodowość nie ma tu nic do rzeczy.
24.01.2018 | aktual.: 24.01.2018 13:59
Ze światem seriali jest związana od lat. Pracowała przy wysokobudżetowych produkcjach pokroju "Daredevil" czy "Defenders", które przyciągały uwagę nie tylko fanów komiksowych pierwowzorów. Lauren Schmidt Hissrich ostatnio odstawiła superbohaterów na bok i skupiła na zupełnie innym gatunku herosa, czym wystawiła się na krytykę wielu fanów fantasy znad Wisły i okolic. Bo przecież co "głupia Amerykanka" może wiedzieć o przesiąkniętym słowiańskością Geralcie z Rivii i całym uniwersum wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego?
Hissrich jako showrunnerka (najważniejsza producentka, zarządzająca stroną finansową i artystyczną) serialu "The Witcher" jest niejako twarzą całego projektu Netfliksa. To ona niedawno ukończyła scenariusz pilotażowego odcinka i to ona musi się mierzyć z obawami fanów książkowego pierwowzoru, którzy podchodzą z nieufnością do jej kwalifikacji. W końcu doświadczenie producentki wykonawczej zdobywała głównie przy typowo amerykańskich produkcjach o superbohaterach, tymczasem polski "Wiedźmin" stawia przed nią zupełnie inne wyzwanie.
- Oto mój stos, zawsze obecny na moim biurku! - napisała na Twitterze pod zdjęciem siedmiu książek Sapkowskiego o Wiedźminie, które stanowią materiał źródłowy serialu. - Czytam je po angielsku, ale mówiono mi, że warto byłoby się nauczyć polskiego, by poznać oryginalny tekst – dodała Hissrich.
Showrunnerka bardzo często wykorzystuje Twitter jako platformę do komunikacji z osobami zainteresowanymi serialowym "Wiedźminem". I choć nie udziela tam żadnych konkretnych informacji na temat scenariusza czy obsady, to chętnie odpowiada na wszelkie pytania i rozwiewa wątpliwości. A tym samym tworzy swój wizerunek jako osoby szczerze zaangażowanej w ten projekt, która nie chce do siebie zrazić czytelników Sapkowskiego i pokazać, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu.
Kiedy rosyjscy fani "Wiedźmina" zapytali ją o trudności w rozumieniu przez amerykańską pisarkę słowiańskiej kultury, Hissrich zasugerowała, że ważniejsze od tego, jakim się jest pisarzem, jest to, jakim się jest człowiekiem. - A jestem bardzo ciekawskim człowiekiem. Tak, jestem Amerykanką. Urodziłam się w stanie Kentucky, dorastałam w Ohio, teraz mieszkam w Los Angeles. Ale tak jak wielu innych Amerykanów, moja rodzina nie pochodzi stąd – podkreśliła showrunnerka. Hissrich zdradziła, że ma niemieckie korzenie i od najmłodszych lat miała kontakt z "europejskimi tradycjami i sposobem myślenia". Przez rok studiowała w Anglii i zwiedziła kawał świata, próbując wsiąknąć w daną kulturę zamiast być zwykłą turystką z aparatem.
- To jest moje ludzkie doświadczenie. Będąc pisarką, to doświadczenie stało się moją pracą – podkreśliła Hissrich, która wie, że musi być przekonująca "zrzucając własną skórę i zakładając inną". - Tak, jest to wyzwanie. Ale jeśli pisalibyśmy tylko o tym, co znamy, byłoby to nudne – kwituje showrunnerka, która zapowiedziała, że wybiera się z wizytą do Polski. Hissrich czuje presję i zdaje sobie sprawę z krytyki, ale jednocześnie podkreśla, że jest ona niczym w porównaniu z wyrazami miłości, jakich doświadcza od fanów.
Rozpatrywanie kwalifikacji amerykańskiej autorki w kontekście jej pochodzenia wydaje się nieuprawnione, a z pewnością jest niepotrzebne. Fani obawiający się o utratę słowiańskiego ducha w "The Witcher" powinni w pierwszej kolejności zapoznać się ze słowami Andrzeja Sapkowskiego, który miał być rzekomo zatrudniony przez Netfliksa jako konsultant projektu:
- W przypadku wszystkich adaptacji, czy to pierwszej, czy ostatniej, nigdy nie jestem związany z tworzeniem – wyjaśniał polski autor. - Z mojej perspektywy książka, to książka, a adaptacja, to adaptacja. Tak jak Kipling powiedział o wschodzie i zachodzie. Tam jest wschód, a tam zachód. Nigdy się nie spotkają. Adaptacja i oryginał nigdy nie będą takie same. Osoba robiąca adaptację, musi się na tym znać. Tylko tyle mam do powiedzenia, bo Netflix podpisał ze mną kontrakt, w którym wyraźnie jest powiedziane, że jeśli wyjawię jakiekolwiek informacje o produkcji, poniosę wysoką karę finansową. A to jest dla mnie w porządku, bo nic nie wiem, więc nic nie mogę powiedzieć.
Niedawny serial "Amerykańscy bogowie", bazujący na powieści Neila Gaimana o tym samym tytyle, udowodnił, że adaptacja nie musi być wierna oryginałowi, by zostać uznana za udaną produkcję. Oczywiście wielu fanów książki kręciło nosem na pomysły filmowców, tyle że Gaiman jako producent wykonawczy "błogosławił" te inicjatywy. W przypadku "Wiedźmina" jest inaczej – Sapkowski nie podpisuje się pod scenariuszem, choć twórcy bazują na jego powieściach i, o czym Hissrich wspomina przy każdej okazji, mają szacunek do materiału źródłowego i chcą przenieść klimat i realia bliskie nie tylko polskim czytelnikom.
Lauren Schmidt Hissrich małymi kroczkami zjednuje sobie potencjalną polską widownię. Na Twitterze objawia się to nie tylko udzielaniem odpowiedzi na pytania, ale chociażby prywatnymi historiami z życia rodzinnego. Jej najnowszy wpis zawiera zdjęcia dziadków, którzy w latach 80. zwiedzali Warszawę, sfotografowali Pałac Kultury i Nauki, a babcia Hissrich opisała wspomnienia w pamiętniku (dziadek dopisał, że byli na striptizie).
Może się wydawać, że aktywność w mediach społecznościowych to zbędne tłumaczenie się fanom, którzy i tak wszystko wiedzą lepiej. Na szczęście wyznawcy Sapkowskiego, pragnący wiernej ekranizacji, nie są jedynymi odbiorcami projektu Hissrich. Wielu fanów kibicuje jej staraniom i po prostu nie może się doczekać pierwszych szczegółów związanych z fabułą czy obsadą. W tym kontekście szczere wpisy na Twitterze budują bardzo przyjazny wizerunek showrunnerki, która chce pokazać, że "Wiedźmin" jest w dobrych rękach.
Oczywiście o tym, czy jej wpisy to tylko PR-owe zagrywki motywowane zimną kalkulacją, czy szczere wyznania autentycznie zaangażowanej fanki prozy Sapkowskiego, przekonamy się najwcześniej za kilka miesięcy.