Bartosz Żurawiecki: Bez przebaczenia
Rzecz zaczyna się w roku’87. Uciekinier z NRD przekracza nielegalnie Odrę (tylko dlaczego ona taka wąska?). Strzelają do niego, on zaś sobie odpoczywa pod drzewkiem na otwartej polanie (gdzie się podziały Wojska Ochrony Pogranicza?). W kolejnych scenach widzimy, jak główny bohater filmu, Zyga organizuje z kolegami „przemyt” owego uciekiniera do „Ambasady Republiki Federalnej Niemiec”.
16.08.2012 | aktual.: 21.03.2018 11:41
Najbardziej w „ Yumie ” Piotra Mularuka irytuje mnie nonszalancja, z jaką twórcy traktują tzw. realia. Chociaż może to nie nonszalancja, a brak staranności albo ignorancja? Jak zwał, tak zwał, w każdym razie podczas seansu co chwila zgrzytałem zębami, zwłaszcza, że film rozgrywa się w nie tak znowu odległych historycznie czasach, które ja dobrze pamiętam, a i reżyser (rocznik’ 66) powinien.
Do jakiej znowu ambasady? Ambasady były, są i pewnie jeszcze długo będą w stolicy kraju, a nasi dzielni bohaterowie dojeżdżają ze zbiegiem najwyżej do Zielonej Góry. Niemiec mówi zresztą po niemiecku ze dwa słowa, za to – nie wiedzieć dlaczego – dobrze porozumiewa się po polsku. Nic dziwnego, skoro gra go polski aktor. To i tak drobiazg w porównaniu z upiornym rosyjskim Tomasza Kota grającego żołnierza Armii Czerwonej, zarazem (no, oczywiście) mafiosa i alfonsa.
Idźmy dalej – Zyga na swą pierwszą „jumę” jedzie pociągiem. Pociąg przyjeżdża pusty (na peronie też brak pasażerów). Pociągi PKP nigdy nie jeździły puste. A już zwłaszcza na przełomie lat 80. i 90. nie jeździły puste. A już te do Niemiec były nieodmiennie napakowane po dach ludźmi wiozącymi rozmaite towary na handel. W przedziałach rozgrywały się sceny dantejskie, szczególnie podczas wsiadania i kontroli granicznych. Służę kilkoma jędrnymi anegdotami.
Frankfurt nad Odrą, do którego bohater się udaje, prezentuje się na ekranie niczym Frankfurt nad Menem, choć jest tuż po zjednoczeniu (a może jeszcze przed? jakoś trudno ustalić w filmie konkretne daty), gdy zachodnie marki dopiero zaczynały swoją działalność we wschodnich landach. Na przejściach granicznych między Polską a Niemcami stał wówczas bardzo długi sznur samochodów. Czekało się po kilka, kilkanaście godzin zanim pozwolono przejechać na drugą stronę szlabanu. W filmie zaś posterunek wygląda, jakby trwała w nim permanentna sjesta. Nasi bohaterowie nie muszą nawet omijać po znajomości kolejki, bo żadnej kolejki nie ma. Rozumiem, że budżet był skromny i nie starczyło na wynajęcie większej liczby aut do robienia tła, ale jednak można to było jakoś inaczej upozorować.
Umowność w „ Yumie ” posunięta została do granic amatorskiego teatrzyku (inscenizacja wielu scen jest na podobnym poziomie). Skoro już bierzemy w cudzysłów, to prosiłbym chociaż konsekwentnie. Tymczasem Mularuk nie bardzo może się zdecydować, w jakiej konwencji ma być utrzymane jego dzieło. Ani więc nie jest to soczysty, realistyczny obraz czasów transformacji, ani wielowymiarowy portret psychologiczny młodego człowieka wchodzącego w dorosłość, ani emocjonująca sensacja, ani zabawna komedia obyczajowa, ani analiza socjologiczna polskiej mentalności i naszych stosunków z Niemcami. Film próbuje być tym wszystkim po trochu. Sporo znajdziemy też tutaj nawiązań do westernu– od dwuznacznego tytułu począwszy („juma”, czyli szaber w Niemczech, ale też „15.10 do Yumy”) - co wydaje mi się ciekawym i uzasadnionym pomysłem, bo dziki kapitalizm początku lat 90., bo Dziki Zachód Polski, bo walka
dobrych Polaków ze złymi Szwabami, bo nawet nasz rodzimy eastern „ Prawo i pięść ”, który także rozgrywał się na ziemiach odzyskanych… Jednak te odniesienia wprowadzane są do filmu tyleż natrętnie, co niezręcznie, niczym gagi na szkolnej akademii. Jakimże kowbojem miałby być Zyga w wykonaniu, snującego się bezradnie po ekranie i strojącego miny, Jakuba Gierszała? Niemrawy, pocerowany scenariusz, brak tempa i napięcia, tudzież puszczone samopas aktorstwo nie pozwalają znaczeniom wybrzmieć.
Najbardziej pobudzające wydały mi się w filmie relacje między Zygą a kumplem Rysiem, z którym połączyła bohatera „straszna” tajemnica. Nie uiścili prostytutce zapłaty za usługi seksualne, więc demoniczny Kot nakazał im zrobić sobie nawzajem laskę. Przez tę traumę Rysio poszedł do szkoły policyjnej, a gdy wrócił, wydał wojnę dawnemu przyjacielowi. Zraniona męskość domagała się zemsty. „ Yuma ” mogłaby wprowadzić genderowe spojrzenie na wzorce płciowe, jakie wzięły górę w początkach wolnej Polski. Sprawdziłoby się to także w westernowym kontekście – raz, że mamy tutaj energiczną ciocię-burdelmamę, która kręci interesem (kłaniają się silne kobiety w typie Marleny Dietrich wykorzystujące swą seksualność do kierowania facetami), dwa, że przecież nie wypada, by kowboj robił laskę, choć po „ Tajemnicy Brokeback Mountain ” i to tabu zostało nadwyrężone. Niestety, Mularuk nie wie, jak -nomen omen - pociągnąć te i inne wątki. Taka jest cała „ Yuma ”: duża potencja, mizerny efekt.