Bartosz Żurawiecki: Gangsterzy, czyli filantropi
Łudziłem się, że bandziory przestały być bohaterami zbiorowej wyobraźni Polaków, ale okazało się, że to tylko moje (nie)pobożne życzenie.
Właśnie weszły na nasze ekrany dwa rodzime filmy o panach, których wcale nie mam ochoty spotykać ani w życiu, ani na ekranie. Zwłaszcza, że Polska to nie Ameryka, więc gangsterka u nas przaśna i chamska. Wszelkie próby jej mitologizowania nieodmiennie kończą się wymachiwaniem giwerą przy akompaniamencie słów na „k” i „p” (czas poznać pozostałe litery alfabetu, chłopcy!).
Bohater debiutu Marka Stacharskiego Przebacz mógłby, co najwyżej, zostać ojcem chrzestnym dziecka, które zrobił w czasie gwałtu. Proszę wybaczyć ten trywializujący ton, ale współgra on z postawą twórcy filmu wobec przestępstwa, jakim jest gwałt. Grany przez Bartosza Turzyńskiego, Stan (wyjątkowy? wojenny? gotowości?) to dobry chłopiec ze złej dzielnicy. Wpadł w szemrane towarzystwo, więc bije, chleje, kradnie i napada. Tak jakoś bezwolnie, żeby kolegom nie sprawić zawodu. Aż raz gwałci dziewczynę (też, oczywiście, tylko dlatego, że nie wypada nie zgwałcić). A potem się w niej zakochuje.
Gdy w końcu wyznaje swojej ofierze prawdę, ta najpierw trochę jest zdenerwowana, następnie zaś przygarnia skruszonego do łona. Co tam strach, co tam gwałt, co tam upokorzenie, co tam zbrodnia, kara i sprawiedliwość! Grunt, że jedną męską owieczkę udało się wrócić na pastwisko Pana. Taka przecież od wieków jest rola kobiet, Matek Boskich Odkupicielek Win: dać się sponiewierać (ach, ci mężczyźni i ich chucie) i zaraz wybaczyć w imię dobra ludzkości oraz patriarchalnego porządku świata.
Podobny typ reprezentuje bohaterka filmu Ogród Luizy Macieja Wojtyszki (grana przez Patrycję Soliman). W dodatku cierpi na chorobę psychiczną, ma spowolnione, opóźnione reakcje i tkliwie odnosi się do roślin, co razem do kupy czyni z niej idealną kandydatką na żonę dla naszego… chłopaka, gangstera Fabia (Jesus! powariowali z tymi pretensjonalnymi, zagranicznymi imionami!). Zdaje się zresztą, że czuły stosunek do flory to w Polsce niezbędny warunek, by zostać żoną – patrz też „Nie kłam, kochanie” Piotra Wereśniaka.
Gangster Fabio niby to robi różne brzydkie rzeczy, ale właściwie w słusznej sprawie. Pogoni sanitaiusza, który się nad Luizą znęca, da suty napiwek prostytutce z Ukrainy, no i w ogóle równy z niego chłop, który po powrocie do domu ze służby potrzebuje „odpoczynku wojownika”. Na pewno natomiast nie potrzebuje kobiety inteligentnej i pewnej siebie jak pani psycholog, z którą drze koty.
Nietrudno się domyślić, co by nasz Fabio zrobił takim jak ona feministkom czy innym gejom. Cicha, pokorna, głupia i słaba Luiza oprze się na silnym męskim ramieniu, a silne męskie ramię znajdzie u cichej, pokornej, głupiej i słabej Luizu potwierdzenie swojej silnej męskości. Jestem silny, bo Ty jesteś slaba, jesteś słaba, bo ja jestem silny. Nasze polskie perpetuum mobile.
Choć, da się dostrzec pewien postęp, a nawet pewien zgrzyt w tym mechanizmie. Do tej pory, przecież, w filmach Pasikowskiego chociażby, wyłącznie „złe kobiety były”, szmaty niegodne śliny, którą spluną na nich honorowe psy najszlachetniejsze rasy. A w „Przebacz” i „Ogrodzie Luizy” gangsterzy zaczynają doceniać tzw. kobiecą wrażliwość i nawet po jej wpływem się trochę zmieniają. Jesus Christ Maryja, jeszcze nam zniewieścieją!
Zgadzam się jednak z Sebastianem Jagielskim, który w recenzji filmu Wojtyszki zamieszczonej w „Filmie” napisał, że przydałaby się takiemu Fabiu (Fabiowi?) lekcja, którą odebrał od niewiast bohater Kurta Russella w „Grindhouse vol. 1. Death Proof” Quentina Tarantino. Dopiero jak zobaczę tę lekcję w polskim kinie na własne oczy, uwierzę, że coś się w nim - więc i w Polsce właśnie – zmienia.