Bartosz Żurawiecki: Kto się boi wolności?
Wygłaszałem kiedyś na festiwalu w Łagowie referat pod takim właśnie tytułem: „Kto się boi wolności?“. Wtedy wyszło mi na to, że boją się jej prawie wszyscy w polskiej branży filmowej. Dzisiaj można odpowiedź tę doprecyzować: a zwłaszcza Jacek Bromski.
Spieszę przypomnieć, bo może nie każdy pamięta. Jacek Bromski to reżyser, twórca niezapomnianych „Kochanków Roku Tygrysa“ i - najprawdopodobniej dożywotni - szef Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Bezkompromisowy artysta o światowej renomie. W książce poświęconej historii zespołu filmowego Zebra, która niedługo ukaże się na rynku, chwali się, że Hollywood chciało kupić prawa do scenariusza jego filmu „Sztuka kochania“, ale „nagle wybuchła epidemia AIDS i koniec tematu“. „Sztuka kochania“ powstała w 1989 roku, epidemia AIDS „nagle wybuchła“ gdzieś tak w roku 1983.
Ten wyprzedzający swój czas człowiek Renesansu i wszelkich innych epok, w których zawsze znakomicie potrafi się odnaleźć, postanowił właśnie wykreślić ze statutu Studia Debiutów im. Andrzeja Munka (którego, dodajmy, nie jest szefem – przynajmniej formalnie) zdanie o „nieskrępowanej wolności twórczej, inwencji i estetycznych poszukiwań najmłodszej generacji polskich filmowców“.
Słusznie. Wiadomo do czego prowadzi „nieskrępowana wolność twórcza“, zwłaszcza wolność od Jacka Bromskiego. Można np. nagle paść ofiarą jakiejś epidemii. I koniec tematu. Kto chce przeżyć w polskim kinie, ten powinien opanować sztukę kochania Jacka Bromskiego.
Nasz mąż opatrznościowy pragnie zresztą zadbać o zdrowie nie tylko młodych twórców, ale także młodych odbiorców. By nie złapali paskudnego wirusa via Internet, proponuje– jako szef rzeczonego Stowarzyszenia Filmowców Polskich – drakońskie kary za nielegalne ściąganie filmów i innych utworów. Nieważne, czy dla przyjemności nagrałeś sobie na dysk piosenkę Dody, czy też czerpiesz z piractwa zyski. Nieważne, że prawo powinno podjąć wyzwanie, jakie rzucają nowe technologie, a nie ślepo i nieskutecznie karać.
Bromski jest moralnie nieugięty – dzieci, ryby i widzowie nie mają głosu. Postuluje więc egzekwowanie od internautów z trefnymi plikami bezwględnych grzywien („minimum kilkaset złotych“ - a na czyje konto będą one wpływać?))
, konfiskatę sprzętu komputerowego, odcięcie od sieci. Tylko od sieci? Dlaczego nie od razu odcięcie rączek, by przestępcy nie wracali do procederu po odbyciu pokuty i nie ciągnęli na nowo, masowo kolejnych odcinków serialu o przygodach Pana Boga (tj. Jacka Bromskiego) w domu i zagrodzie.
Dziwię się jednak, że Bromski jak dotąd, nie przedstawił tych propozycji władcom swoich ukochanych Chin, kraju, którego surowe piękno tak fascynująco uchwycił w „Kochankach Roku Tygrysa“. Chińscy towarzysze lubią przecież takie stanowcze rozwiązania. Ale, widać, w Chinach Bromskiemu nie przeszkadza piractwo na masową skalę. Ani inne rzeczy. Grunt, że ze strony wolności nic mu tam nie grozi.
Niewątpliwie Państwo Środka jest dla niego drogocennym źródłem wiedzy i natchnienia. By nie rzec poligonem doświadczalnym. Z coraz większą skutecznością stosuje Jacek Bromski w polskich realiach mądrości Wschodu. Już niedługo zapanuje całkowicie – niczym chiński Imperator - nie tylko nad polskim kinem, ale także nad polskim Internetem. I wreszcie będzie jak u Pana Boga za piecem.