Trwa ładowanie...
05-03-2008 17:45

Bartosz Żurawiecki: Najpierw strzelaj, potem (się) tłumacz

Bartosz Żurawiecki: Najpierw strzelaj, potem (się) tłumaczŹródło: AFP
d2cm1qi
d2cm1qi

Ileż to ja się musiałem namęczyć, by nakłonić moich znajomych do obejrzenia debiutu kinowego angielsko-irlandzkiego dramaturga, scenarzysty i reżysera, Martina McDonagha! A wszystko przez polskiego dystrybutora, firmę Best Film.

Ktoś z tamtejszych decydentów uznał bowiem, że powściągliwy tytuł oryginalny, „In Bruges“ („W Brugii“) nie przyciągnie do naszych kin koneserów popcornu, przetłumaczył więc i dał jako tytuł zdanie, które zagranicą jest hasłem reklamowym filmu: „Shoot first. Sightsee later“. Tyle, że w kontekście promocyjnym brzmi ono jak zabójcza ironia, natomiast jako tytuł z miejsca lokuje dzieło McDonagha w rejonach głupawych parodii w typie „Nagiej broni“.

Kontynuując ten kierunek skojarzeń wypada więc tylko stwierdzić, że Best Film strzelił sobie w nogę, gdyż do kin nie pofatygowali się ani rechoczący nastolatkowie, ani bardziej wymagający widzowie. Z wyjątkiem, oczywiście, tych kilku moich znajomych, których wreszcie udało mi się przekonać.

Na naszym seansie było wszystkiego pięcioro klientów, przy czym ten piąty przyszedł w ostatniej chwili, dzięki czemu projekcja mogła w ogóle dojść do skutku.

d2cm1qi

Ja wiem, że nazwa Brugia 95, 99 procentom społeczeństwa polskiego nic nie mówi, ale też na podobnej ignorancji opiera się jeden z zasadniczych dowcipów tego inteligentnego filmu.

Do tytułowego średniowiecznego belgijskiego miasta przyjeżdża dwóch irlandzkich kilerów zesłanych tutaj przez pracodawcę (Ralph Fiennes). Mają czekać cierpliwie na rozkazy. Starszy, Ken (Brendan Gleeson) zabrał ze sobą przewodnik i z ciekawością zwiedza zabytki, młodszy, Ray (Colin Farrell w swoim żywiole) nigdy wcześniej o Brugii nie słyszał, więc jęczy cały czas... bo nie wie, co fajnego można robić w takim „holyshicie“.

Jęczą także polscy widzowie, których najpierw zachęca się do strzelania, a potem świętoszkowato wykropkowuje się im liczne przekleństwa (nad)używane przez niepoprawnych politycznie i językowo bohaterów. W dodatku, tłumacz listy dialogowej jak nic jest homofobem, dla którego „kurwa“ czy „pizda“ to słowa nieprzyzwoite wykropkowania godne, za to „pedał“ i „ciota“ - standardowe określenia stosowane przez „prawdziwych mężczyzn“ w różnych sytuacjach życiowych.

Toteż po polsku wszystko jest pedalskie, nawet jeśli w oryginale nie jest. Na przykład, bohater zamawia „gay beer“, które charakteryzuje się niewielką ilością trunku podanego w eleganckim kieliszku. W podpisach leci: „pedalskie piwo“.

d2cm1qi

Albo przykład bardziej dobitny – Brendan Gleeson wyzywa Ralpha Fiennesa od „cunt“ (czyli „cip“), jego przychówek zaś od „cunt children“, co nasz dzielny translator tłumaczy jako „pedalskie dzieci“. Na wszelki wypadek chciałbym wyjaśnić - bo widać nie jest to jasne – że między „pedałami“ a „cipami“ rozciąga się spora przepaść, którą wypełnia zupełnie inny organ płciowy.

Owa polska homofobia widoczna biało na czarnym humorze McDonagha nasunęła mi pomysł, by nakręcić rodzimą wersję filmu w… Krakowie. Raz, że to tam przecież co roku nasi kilerzy próbują unicestwić parady gejowskie, dwa – że miasto równie zabytkowe jak Brugia, trzy – taki sam „holyshit“ z, podobno, tysiącem kościołów, więc i tutaj bracia w wierze, morderczy Irlandczycy, mogliby przeżywać wyrzuty sumienia na tle konfesjonałów i świętych figur.

Obecność gangsterów miałaby i tę dobrą stronę, że wreszcie odczarowałaby świętojebliwy wizerunek Krakowa, gdzie ponoć chodzą po ulicach anioły i wiersze składają się same.

Następnym razem, gdy będę w prastarej słowiańskiej stolicy, zamówię w knajpie na Rynku „pedalskie piwo“. Ciekawe, który z aniołów da mi w mordę? A potem zastrzeli.

d2cm1qi
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2cm1qi