Co tam, Panie, nowego w Gdyni? Sam jestem ciekaw. No, umiarkowanie ciekaw, prawdę powiedziawszy. Tym niemniej co roku z pewną taką nieśmiałą nadzieją wyglądam świeżych polskich produkcji. A nuż coś drgnęło? A może nawet do jakiegoś przewrotu czy trzęsienia ziemi doszło? Oj, jakże ja naiwny jestem!
W roku pańskim 2012 gdyńskie propozycje nie będą aż tak „świeże”, bowiem na trzynaście konkursowych tytułów, rozpoczynającego się w poniedziałek Festiwalu Polskich Filmów, sześć już znam (pięć z tych sześciu było też dystrybuowanych w naszych kinach). Żaden z nich nie wprawił mnie w uniesienie, niemniej przyznaję, że są to rzeczy warte uwagi. Z tej szóstki kibicuję „Drodze na drugą stronę” opowiadającej o rumuńskim obywatelu Claudiu Crulicu, który zmarł śmiercią głodową w krakowskim więzieniu. Bo to i temat istotny, i forma frapująca (połączenie animacji z dokumentem). Szkopuł w tym, że film zrobiła rumuńska reżyserka, Anca Damian. No, już sobie wyobrażam poruszenie i oburzenie „środowiska”, gdy jakaś Rumunka wygra polski festiwal narodowego kina!
Rok temu dyrektorem artystycznym Gdyni został krytyk Michał Chaciński, który wprowadził swoje porządki i zasady. W całości jego zmiany popieram. Po pierwsze – zarządził selekcję filmów dopuszczanych do konkursu, który ograniczył do kilkunastu tytułów. Po drugie – zaprosił do jury obcokrajowców, by spojrzeli na nasze kino z odmiennej niż krajowa perspektywy. W składzie obecnego jury znajdzie się m.in. irlandzki aktor, Stephen Rea (nominacja do Oscara za „Grę pozorów” Neila Jordana, także „Nic osobistego” Urszuli Antoniak, „Wywiad z wampirem”
itd.).
Z tego, co wiem, we wspomnianym „środowisku” nowe reguły nie budzą entuzjazmu. Wręcz przeciwnie. Chaciński najwyraźniej zepsuł kinematograficznym celebrytom doroczną zabawę we własnym, zamkniętym gronie. Zabawę, której symbolem było osławione „piekiełko”, czyli nocna tancbuda w PRL-owskim hotelu Gdynia (wóda plus fakir plus striptiz). Nadwyrężył też ich dobre samopoczucie, każąc wystawiać się na osąd jakichś przybłędów z dalekich krain, którzy nic nie wiedzą i nic nie rozumieją, bo nie znają tutejszych układów, brudzia z naszymi elitami nie pili i w ogóle – sądząc wedle ubiegłorocznych protestów po werdykcie – nagradzają nie tych, co trzeba.
Cóż, spojrzenie „innego” bywa bolesne, trudno się z tym pogodzić, wiem. Ciekawe, co w 2012 spodoba się polsko-niepolskiemu jury, na czele którego stoi Dorota Kędzierzawska, także przecież uprawiająca własne, osobne kino? W konkursie znalazły się filmy już pokazywane, a nawet nagradzane na światowych festiwalach (wspomniana „Droga na drugą stronę”, ale też prezentowane w Berlinie „Sponsoring” Małgośki Szumowskiej i „Sekret” Przemysława Wojcieszka). Przede wszystkim zaś do rywalizacji zakwalifikowano nominowane do Oscara „W ciemności” Agnieszki Holland. Skoro dzieło owo dostąpiło tak wielkiego zaszczytu na międzynarodowej arenie, to wręcz nie wypada nie dać mu głównej nagrody na lokalnym festiwalu. Sprawa Złotych Lwów jest więc przesądzona? Mam nadzieję, że nie, że jednak jury nie ulegnie konformistycznym nastrojom i zachowa niezależność opinii, tudzież wyborów. Jeśli już miałbym wskazywać jakiegoś pewniaka do nagród, to raczej Piotra Głowackiego za brawurową rolę esbeka w „80 milionach” Waldemara Krzystka. Rolę, która chyba wszystkim się podoba. Ale i tu mogę się mylić.
Co zaś do pozostałych tytułów konkursu, tych, których nie dane mi było jeszcze widzieć, to ciekaw jestem szczególnie filmu „W sypialni” Tomasza Wasilewskiego. Raz, że rzecz zrobiona została za grosze, własnym nakładem sił i środków. Dwa – że słyszałem o niej sporo dobrego. No i tytuł jakże kuszący. Mam tylko nadzieję, że nie proroczy w odniesieniu do gdyńskiego festiwalu. Choć, właściwie, lepiej się dobrze wyspać niż oglądać złe filmy.