Bartosz Żurawiecki: Ta ich młodość
Młodość jest piękna. Ale młodość jest też straszna. Przynajmniej wtedy, gdy zaczynamy dorastać – ciało pokrywają nam pryszcze, a oprócz hormonów buzują w nas także myśli natrętne o wielkim ciężarze gatunkowym, z którym nie wiadomo, co począć. Nie, nie chciałbym być raz jeszcze bardzo młody. Nie chciałbym przechodzić przez czas „burzy i naporu“, gdy „nikt mnie nie rozumie“, nawet ja sam siebie nie rozumiem.
Gdy bezradnie stajesz wobec pierwszych pytań egzystencjalnych, bo nie masz ani mądrości, ani doświadczenia, by na na nie choćby próbować odpowiedzieć. Gdy dorośli, którzy mogliby nam pomóc, niecierpliwie wzruszają ramionami. To już nie ich świat, nie ich problemy. Już zapomnieli, jak byli młodzi, już przeszli przez koszmar młodości. A kto by chciał przeżywać koszmar raz jeszcze?
Patrzą na nas krzywym okiem i pragną jedynie, byśmy już wreszcie wyrośli z tego „głupiego wieku“.My też tego pragniemy, ale przecież nie da się przejść suchą stopą ze spokojnego dzieciństwa w stateczną dorosłość.
Horror powrotu do szkolnych ław i kieszonkowego wydzielanego co tydzień przez ojca, horror tak celnie opisany przez Gombrowicza w „Ferdydurke“ powraca do mnie czasami w snach. Rzadko kiedy budzę się z równie wielką ulgę. Zresztą, młodzi teraz i tak mają lepiej, bo za moich czasów nie było nawet Gusa van Santa. To on gros swoich filmów poświęcił tragedii młodości. To on jest tym jedynym dorosłym, który nie wzrusza ramionami. Ostatni – nagrodzony w Cannes „Paranoid Park“ – właśnie wchodzi na nasze ekrany.
Odkąd van Sant dał sobie spokój z mainstreamem i wrócił do niezależnych żródeł swojej twórczości, jego filmy nie dość, że są znakomite – one są pozbawione choćby grama dydaktyzmu czy nostalgicznej fetyszyzacji „starych, dobrych czasów“ młodości. Van Sant patrzy na swoich młodych bohaterów ze współczuciem i zrozumieniem. Więcej – on nie tylko na nich patrzy. On ich rozumie, mimo że oni nie zawsze rozumieją to, co się dzieje się z nimi i wokół nich. Ale ich przecież nie poucza, nie instruuje.
To jest więź głęboko emocjonalna, ale także erotyczna. Nie ulega wątpliwości, że fascynują go ci wszyscy... młodzi, ładni chłopcy. Tylko że ta fascynacja nie zatrzymuje się na poziomie pożądania czy narcyzmu. Ona jest impulsem do empatii. Van Sant nie przeżyje za swoich bohaterów życia, nie uchroni ich przed tym, co dobre, złe, piękne, mądre, głupie etc., nie odbierze im prawa do doświadczania – nie ma zresztą takiego zamiaru. Może być za to medium, które pomoże im wyrazić i zrozumieć samych siebie.
To bardzo dużo, zwłaszcza, że dorośli w jego filmach nie są jakoś specjalnie odpychający, podli czy nieczuli. Należą jednak do zupełnie innego świata, są – z perspektywy młodych – „z kosmosu“. I sami patrzą na swoje dzieci, jakby te stały na drugim brzegu rzeki i w żaden sposób nie można im było pomóc przejść ją tak czy inaczej.
Bohater „Paranoid Park“ – Alex – jest skateowcem, który częściej paraduje z deską w ręku niż na niej jeżdzi. To taki „symbol statusu“, znak przynależności do określonej subkultury, trochę objaw strachu przed wykluczeniem. Ale gdy przypadkiem Alex stanie się sprawcą zabójstwa, będzie musiał sam się z tym problemem uporać, choć nie będzie potrafił – ani na płaszczyźnie praktycznej, ani etycznej.
Jednak krok po kroku, myśl po myśli zbliży się do prawdy – jeszcze wciąż nieuświadamianej, jeszcze od siebie odpychanej – że młodość to zaledwie początek wielkiej człowieczej samotności. Że ani deska, ani koledzy, ani rodzice, ani szkoła, ani seks, ani miłość nie ocalą go przed rozpaczą i grozą egzystencji.
Można grać w niej rolę zabójcy (jak bohaterowie„Słonia“) albo geniusza („Buntownik z wyboru“), można wybrać inną opcję, można zostać zastrzelonym lub w innym sposób pozbawionym jakiejkolwiek możliwości wyboru i ekspresji...
W młodości wszystko jest możliwe i nic nie jest wiadome. A potem się już tylko żałuje.