BatHUMAN
"Batman – początek" to prequel pozostałych czterech filmowych adaptacji komiksowych przygód superbohatera. Zmienił się reżyser, aktorzy wcielający się w główne postaci, ale co dalej?
Iść do kina po to, by piąty raz oglądać fabularne kalki kolejnego starcia dobra i zła zroszonego seksapilem nowej zdobyczy playboya – jednego z wcieleń praworządnego Batmana?
Słysząc tytuł Batman wątpliwości ulegają podwojeniu, bowiem po jego dwóch ostatnich komiksowych adaptacjach i niefortunnej kreacji Georga Clooneya nawet wierny fan dwa razy zastanowi się zanim kupi bilet na seans. Bo niby czego można się spodziewać po kolejnym sequelu? Była już wagnerowska wersja Tima Burtona, komiksowo-kiczowa Joela Schumachera, cóż jeszcze można zrobić z eksploatowaną od lat postacią, którą można zapisać już w poczet ikon popkultury? Okazuje się, że można. Wystarczy zmienić reżysera.
Christopher Nolan po pracy nad Following, Memento czy Bezsenności zasłużył na miano wrażliwca. Trochę dziwi więc fakt, iż to właśnie on został głównodowodzącym ekipy kręcącej Batman – początek. Dzięki takiemu posunięciu widzowie, a nawet wierni fani komiksowej postaci mogą jednak odkryć nowe pokłady emocji w zdawałoby się dawno spetryfikowanej historii.
Z takiego właśnie zamiaru wypływa pomysł przedstawienia losów poprzedzających wcześniejsze przygody bohatera. Trochę na wzór kolejności powstania Gwiezdnych wojen, choć ta akurat dyktowana była zupełnie innymi przyczynami.
W przypadku Batmana zaburzenia chronologii pozwoliły reżyserowi przedstawić superbohatera jako człowieka. W najnowsze ekranizacji, choć także naszpikowanej efektami specjalnymi ilustrującymi starcia przeciwników oraz jeszcze bardziej udoskonalonym sprzętem... technicznym Nietoperza, wszystkie triki komputerowe i ferie wybuchów stają się tylko tłem, ponad które wybija się inicjacyjny wątek Bruca Wayne’a.
Jego podróż najłatwiej zacząć można było od przedstawienia mitologicznej już sceny napadu i zabójstwa rodziców głównego bohatera. Każdy z fanów ma w głowie obraz ciemnej uliczki i toczących się po zalanym krwią asfalcie pereł. Nolan zaczął gdzie indziej. Dojrzałego już Bruca Wayne’a wysłał w podróż bez geograficznego celu, w wędrówkę która miała mu przynieść psychiczne ukojenie, usunięcie traumy, spokój i odkupienie domniemanych win. W ten sposób bohater trafiając do komunistycznego więzienia zaczyna swą podróż w głąb swojej psychiki, gdzie zmuszony jest stoczyć walkę ze wspomnieniami, lękiem i chęcią zemsty.
Dalej podąża do górskiego klasztoru gdzie dostępuje honoru pobierania nauk u mistrzów walki. Wojownicy będący skrzyżowaniem ninji i samuraja poddają go kolejnym próbom siły i charakteru. Wszystko po to, by w jednej sekundzie puścić klasztor z dymem, porzucić górskie odosobnienie, wsiąść w prywatny odrzutowiec i wylądować w mieście wybranym, Gotham. Razem z dalszym ciągiem obejmującym walkę ze skorumpowanym miastem można by całość odebrać jako kolejną wątłą fabułę przedstawiającą starcie prawego, przygotowanego przez mistrza obrońcę z okrutnymi bossami mafii zwieńczoną kiczowatym pocałunkiem na tle szczątek zniszczonej siedziby rodowej. Nolan sprawia jednak, że do filmu tego można podejść także z innej strony. Można odczytać go za pomocą uniwersalnej kody, gdzie inicjacja Bruca skrzyżuje się z przypowieścią o poszukiwaczu perły, a gnostycko postrzegane zło... nauczy jak oddzielić wściekłość i złość, strach i lęk, zemstę i sprawiedliwość, przez co samo, jako czynnik potężniejszy, stworzy dobro - swojego
przeciwnika, z którym przyjdzie mu się zmierzyć w scenach finałowych.
Owe dobro pozostaje psychicznym wyborem głównego bohatera. Do takiej koncepcji przekonują kolejne monologi dotyczące zemsty i sprawiedliwości a także mało subtelne porównania Gotham do upadku Rzymu, płonącego Londynu, a Ducarta – głównego wroga i zarazem mistrza Batmana do statków wiozących zadżumionych, by odkupić kolejne miasto nurzające się w grzechu dekadencji. W ten sposób końcowa sekwencja nie gaśnie wraz z pocałunkiem, a zapowiada kolejne, nakręcone już Burtonowską ręką części.
Liam Neeson, Morgan Freeman, Michale Caine, Katie Holmes, realizm, symfoniczna muzyka, efekty specjalne, sceny przywołujące na myśl Hitchcockowskie Ptaki czy Noc żywych trupów, wszystko to skumulowane na dwugodzinnej taśmie filmowej może przerażać nadmiarem, mimo to główny wątek przekraczania cienkich psychicznych granic nie zostaje tu jednak spłycony. Paradoksalnie wybija się on jeszcze bardziej. Sam Christian Bale ma duże szanse odkupić ostatnie niepowodzenia Clooneya. Z pewnością przydały mu się do tego wcześniejsze doświadczenia z American Psycho czy Snu nocy letniej, dzięki czemu jego kreacja nie grzeszy komiksową papierowością, wprost przeciwnie, nabiera życia i przynosi nadzieję na to, iż dwie kolejne planowane części Batmana będące już typowymi sequelami nie będą przyciągały do kin tylko nowymi efektami, wrogami i dziewczynami superbohatera.