Nie do końca o Polsce!
"Bejbi Blues" Kasi Rosłaniec to nie jest film o typowych polskich nastolatkach, ale to nie jest jego wada. Ispirowany amerykańskim blogiem Tavi Gevinson; głęboko zakorzeniony w hipsterskiej kulturze berlińskich klubów i po uszy zadurzony w pop-stylistyce spod znaku Lady Gagi i Alison Goldfrapp to film o rock’n’rollowej utracie kontroli nad własnym życiem.
To historia, w którą wchodzimy bez zbędnych ceregieli, gry wstępnej, pośpiesznych stosunków, przypadkowych ciąż i (nie)szczęśliwych narodzin. To wszystko już się stało.
To lukrowany świat, od którego robi się niedobrze, ale którym możemy zapychać się jak dzieci landrynkami przed kolacją. To autentyczny, rytmiczny, katatoniczny blues, którego autorka zespala miłość, zazdrość, wierność, wolność i samotność w jedną dramatyczną kompozycję.
Nie brak w niej też nut krytycznych wobec społeczności – nie danego kraju jednak, ale konkretnej grupy kulturowej.