Berlinale 2014: W tym roku gwiazdami są tu filmy - nie nazwiska [Relacja]
W tym roku Berliński festiwal przyciągnął nieco mniej popularnych gwiazd, niż poprzednio. Największymi medialnymi wydarzeniami pierwszej połowy 64. Berlinale były premiery filmu otwarcia, *"The Grand Budapest Hotel" Wesa Andersona i wizyta ekipy "Obrońców Skarbów"George'a Clooneya. Pokazano i szeroko dyskutowano reżyserską wersję pierwszej części http://film.wp.pl/nimfomanka-czesc-i-6029134258422401c *Larsa Von Triera, który nie byłby sobą, gdyby na konferencji prasowej nie wywołał małego skandalu - pojawił się w prowokacyjnej koszulce z logo festiwalu w Cannes i napisem "Persona non grata". Główny konkurs politycznie i społecznie zaangażowanego festiwalu
zasiedlają w przeważającej mierze nazwiska z Azji (aż cztery), w jego programie znajdziemy też między innymi filmy z Ameryki Południowej, Francji, Austrii i Niemiec. Dla tych, którzy wolą omijać konkursowe zmagania nie brakuje ciekawych propozycji - doskonałe wrażenie robią dokumenty, jak zawsze niezawodne są pokazy filmów o kulturze kulinarnej. Świetnie wypada także przekrojowa, różnorodna selekcja Panoramy.**
11.02.2014 14:31
"The Grand Budapest..." i "Obrońcy...", głośne filmy, oba po brzegi wypełnione rozpoznawalnymi twarzami, zebrały zdecydowanie odmienne recenzje. Podczas gdy Andersona jednogłośnie chwalono, na Clooneyu krytycy nie zostawili suchej nitki. Charakterystyczną dla twórcy "Fantastycznego Pana Lisa" nostalgiczno-zabawną opowieść o znajdującym się w fikcyjnej Republice Żubrówki hotelu i licznych przygodach jego mieszkańców wyróżniano w komentarzach głównie za świetne aktorstwo i fenomenalną, dbającą o najmniejszy szczegół scenografię. Jak zwykle podróż przez niezwykły świat Andersona przypomina układanie puzzli, gdzie każda kolejna dołożona kostka oznacza niespodziankę, a gra w odgadywanie znaczeń i aluzji, zawartych w każdym filmowym detalu, geście czy rekwizycie, nigdy się nie kończy. Reżyser w głównej roli obsadził kojarzonego powszechnie z adaptacjami klasycznych
dramatów Ralpha Fiennesa. Jako naczelny konsjerż wysokogórskiego uzdrowiska, Gustave H., aktor pozostawia Szekspira w sferze wspomnień i z finezją odkrywa przed widzem całkiem nową twarz, z maestrią łącząc dramatyczną prawdę z wyczuciem komedii. Na najwyższe uznanie zasługuje też ogromna praca, jaką włożyła ekipa w przygotowania do zdjęć. Środkowo-centralna europejska kraina "The Grand Budapest..." może jest fikcyjna, jednak złożona z prawdziwych ułamków historycznej prawdy i faktów dotyczących przedwojennej rzeczywistości tych terytoriów. Każdy Węgier, Czech, Austriak, a także Polak, znajdzie w ekranowej opowieści ślady znanych emocji i własnych wspomnień.
U Andersona na ekranie oprócz Fiennesa brylują między innymi Tilda Swinton, Edward Norton, Adrien Brody, Jeff Goldblum czy Saoirse Ronan. U George'a Clooneya skład aktorski jest wart jeszcze kilka milionów dolarów więcej. W „Obrońcach skarbów” zobaczymy m.in. samego Clooneya, Matta Damona, Cate Blanchett, Jeana Dujardina czy Billa Murraya (który w epizodzie miga również u Andersona). Jednak niemoralne wręcz nagromadzenie talentu nie pomogło. Traktujący o próbie ratowania z rąk Nazistów arcydzieł europejskiej sztuki przez aliantów film sam do miana dzieła sztuki nie dorasta. Krytycy nie tylko go nie docenili – przed "dziełem" Clooneya wręcz przestrzegają. "Film udowadnia, że nie każdą sztukę warto ratować" - woła jeden z łagodniejszych tytułów recenzji. Zaledwie kilka wyimków z najpopularniejszych portali rysuje dość pesymistyczny obraz. Film określa się jako "frustrująco płaski i nieznośnie przekonany o własnej wadze", "komedię pełną patriotycznych przemów, słabych żartów i ślamazarnego aktorstwa", którą
"ogląda się jak dłużącą się wyprawę po skarby z rozczarowującym finałem". Film "usiłuje naśladować atmosferę "Ocean's Eleven" ale ponosi porażkę". Na kultowej dla pożeraczy kina stronie Rotten Tomatoes "Obrońcy..." zebrali ledwie 34% pozytywnych ocen, co jak na przedsięwzięcie o tak znaczącym rozmachu należy uznać za zły prognostyk.
Publiczność zaczarował nowy film nagrodzonego dwa lata temu Teddy Award (dla najlepszego filmu o tematyce LGBT) Iry Sachsa. Ogłoszone jedną z sensacji tegorocznego Sundance "Love is Strange" to klasycznie poprowadzona, wzruszająca opowieść o dwójce starszych gejów, którym decyzja o wejściu w związek małżeński rujnuje życie. W wyniku splotu niesprzyjających okoliczności po blisko czterdziestu wspólnie spędzonych latach zostają bez pracy, mieszkania i pieniędzy, zdani na łaskę rodziny i przyjaciół. Choć niekiedy Sachs trochę za bardzo "słodzi" snuta opowieść, "Love..." wynosi na wyższy poziom doskonała gra dwóch głównych aktorów, Johna Lithgowa ("Dexter") i Alfreda Moliny ("Frida"), którzy kreują na ekranie jeden z lepszych miłosnych duetów ostatnich lat.
W całkiem innych rejonach porusza się film otwierający Panoramę, wietnamski "Nuoc/2030" Nguyen-Vo Nghiem-Minha. Osadzona w niedalekiej przyszłości opowieść o ekologicznej katastrofie, która zatopiła większość stałego lądu, robi spore wrażenie. Nie tylko ze względu na wciągający sposób prowadzenia (dość oszczędnej) akcji i imponujące wodne pejzaże, ale przede wszystkich dlatego, że wizja "pożarcia" lądu przez wodę nie przynależy tak naprawdę do świata fikcji. To sci-fi ma głębokie, pro-ekologiczne przesłanie, które po wyjściu z kina każe zastanowić się chwilę nad podejmowanym przez nas decyzjami; kilka prostych ruchów, zmiana podstawowych przyzwyczajeń mogą w makroskali zmniejszyć szkodliwe działanie, jakie cywilizacja wywiera na planetę Ziemię. Przyklaskiwanie bezmyślnej industrializacji i galopujący konsumpcjonizm maja realne przełożenie na pogarszający się klimat. Może jeszcze nie w roku 2030, ale kilka dekad później domy na wodzie niekoniecznie będą brzmieć jak filmowa fikcja...
Tematy środowiskowe podejmują także w tym roku dokumenty – wśród nich "Watermark" fotografa Edwarda Burtynskiego i nagradzanej kanadyjskiej reżyserki Jennifer Baichwal, traktujący o kryzysie wodnym na świecie. Opowiedziany poprzez niezwykłe, imponujące obrazy film nie próbuje być dziełem dydaktyczny, i być może dlatego robi tym większe wrażenie. W nieco bardziej zdecydowanym tonie opowiedziany jest "Another World" Fishera Stevensa i Rebeccy Chaiklin. Twórcy pokazują w nim ewolucję ruchu Occupy Wall Street, którego bunt przeciwko trzymającym władzę i kasę korporacją ponad dwa lata temu wstrząsnął Stanami Zjednoczonymi znajdując naśladowców na całym świecie. Kamera towarzyszy protestującym w momentach euforii i porażek, od etapu entuzjazmu i bezkrytycznego uwielbienia dla pięknych idei do bolesnego zderzenia z niereformowalnym systemem, własnymi ograniczeniami i pokusami. Widz, obcując z "dziewięćdziesięcioma dziewięcioma procentami"
społeczeństwa protestującymi przeciwko dyktatowi "jednego procenta" samodzielnie ewaluuje przedstawiane wydarzenia. O wyzysku – tym razem taniej siły roboczej – ciekawie opowiada w przynależącym do sekcji "jedzeniowej" Sanjay Rawal, autor filmu "Food Chains". Reżyser przygląda się sytuacji pracujących poniżej głodowej stawki najemnym pracownikom amerykańskich farm. Ta opowieść o próbie zmiany, podejmowanej przez ich związki zawodowe, zachęca widza by bardziej świadomie kupował, przyglądał się pochodzeniu pożywienia, które znajduje na talerzu. Czy nie jest okupione ludzkim cierpieniem? Historia amerykańskich zbieraczy jest też de facto opowieścią o współczesnej wersji niewolnictwa i kroniką kolejnych ofiar kryzysów w swoich państwach, które przybyły do Ameryki po lepsze życie, a wykonują obciążającą, niebezpieczna pracę nie mając żadnej gwarancji, że jutro może być lepsze. Choć żyją ze zbierania owoców i warzyw często nie mają co położyć na talerzu.
Polski akcent pojawia się natomiast w dokumencie "The Dog" autorstwa Allison Berg i Françoisa Keraudrena. Autorzy próbują zrekonstruować prawdziwe losy syna polskich imigrantów, Johna Wojtowicza, którego historia posłużyła jako pierwowzór dla oscarowego "Pieskiego Popołudnia" z Alem Pacino. Wojtowicz napadł na bank, by zdobyć pieniądze na operacje zmiany płci dla swojego transseksualnego partnera. Dokument szybko staje się jednak czymś więcej, niż tylko portretem wyjątkowej, kontrowersyjnej i bardzo wygadanej jednostki. To także kronika przemian społecznych lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w USA, a także uformowany przez bardzo niepoprawne spojrzenie pamiętnik dokumentujący działania ruchów LGBT.
Następne kilka dni zapowiada się równie ciekawie. Jednym z bardziej wyczekiwanych tytułów drugiej połowy festiwalu będzie na pewno realizowany przez wiele lat film "Boyhood" Richarda Linklatera, autora kultowej trylogii z Julie Delpy i Ethanem Hawke. Zobaczymy także nowe filmy Claudii Llosy, Volkera Schlondorffa, Diego Luny i oczekiwaną fabularną ekranizację "Pięknej i bestii" ze zdobywczynią canneńskiej nagrody aktorskiej Leą Seydoux w roli głównej.
[Berlin, Anna Tatarska]