Bezkompromisowość wygodna
WOJCIECH WAGLEWSKI - lider Voo Voo, jeden z najlepszych gitarzystów tej części Europy - od lat ma mocną pozycję w muzycznym światku, mimo że nie interesują go artystyczne kompromisy.
Jan Skaradziński: Jak przyjmujesz opinię "najbardziej oryginalnego polskiego rockmana"? Jeżysz się, stroszysz czy puszysz?
Wojciech Waglewski: Nie mogę się jeżyć, bo już nie mam czym... Ale serio - rzeczywiście, zawsze szukałem indywidualnej formy opowiadania muzycznego, toteż wyżej wymieniona opinia cieszy mnie. Mam jednak nadzieję, że ludzie dostrzegają u mnie nie tylko oryginalność, lecz i parę innych artystycznych zalet.
J.S.: Jak się czujesz we współczesnej, mocno skomercjalizowanej, muzycznej rzeczywistości?
W.W.: Widzisz, ja od początku mam ograniczone ambicje w sensie nakładów płyt i przebojów, dlatego mogę się czuć spokojnie, wręcz komfortowo spokojnie. I tak właśnie się czuję. Pomaga mi w tym wierna - a przy okazji stale rosnąca - publiczność Voo Voo. Bo im zalew popu jest większy, tym część ludzi mocniej łaknie czegoś innego niż pop. Ćwierć miliona osób na Przystanku Woodstock Jurka Owsiaka najlepszym dowodem. Voo Voo też niezłym.
J.S.: A ty nie ugniesz karku przed modą? Albo przynajmniej nie pójdziesz na kompromis?
W.W.: * Wolałbym nie.
J.S.: Nigdy nie poszedłeś na kompromis?
W.W.: Szedłem wielokrotnie. Zwłaszcza w sprawach organizacyjnych - jeśli chodzi o udział w jakimś festiwalu, albo po prostu o samą kolejność występu. Kompromisem mogę też nazwać swoje pojawianie się w talk-showach w telewizorze, bo choć ja tego nie lubię, to nalega - oczywiście z przyczyn promocyjnych - wydawca. Ale nie chadzam na kompromisy artystyczne. I za to siebie lubię.
J.S.: A nie chciałbyś mieć teraz takiego przeboju, jakim kiedyś było "Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic"?
W.W.: Przede wszystkim chciałbym uniknąć - jak zimnej wody - konieczności odgrywania do końca swego żywota piosenek nuta w nutę, bo taki los mają ci, którzy nastawili się na przeboje. Dla mnie byłoby to straszne... Ale udało się wytworzyć sytuację, że choć publiczność przywołuje pewne tytuły - właśnie "Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic" albo "Flotę zjednoczonych sił" - to wybacza nam łatwo, że za każdym razem gramy te "przeboje" inaczej.
J.S.: Trzy lata temu wyszła głośna płyta "Flota zjednoczonych sił", na której utwory Voo Voo zaśpiewało grono uznanych artystów. Powiedz z perspektywy czasu, które z tych interpretacji dostarczyły ci najwięcej przyjemności? Tylko nie mów, proszę, że wszystkie na równi...
W.W.: No pewnie, że nie wszystkie na równi. Jeśli chodzi o samą interpretację, to na pierwszym miejscu stawiam Kayah. Z piosenki "Flota zjednoczonych sił" wydobyła takie rzeczy, o których nawet ja nie wiedziałem, że tam są. Natomiast jeśli chodzi o ducha, muszę wspomnieć o Maleńczuku ("Co robią moje nogi") i Kaziku Staszewskim ("Strategia śrubokręta"). Ich duch jest... zadziorny.
J.S.: A czy to, że niedawno sprawiłeś sobie tatuaż, przypadkiem jednak nie stanowi jakiejś daniny dla mody?
W.W.: Absolutnie nie. Przecież moda na tatuaże - nawet u nas, w kraju prowincjonalnym - ma dużo dłuższą historię. Widzisz, ja po prostu nie chciałbym "zmieszczanieć", bo żyje mi się - nie ukrywam - ciepło, spokojnie, wygodnie i dostatnio.
J.S.: Czyli artyści bezkompromisowi też tak mogą?
W.W.: Wynika z tego, że mogą.
27.04.2000 02:00