Bitwa na Polach Pelennoru
"Władca pierścieni" - największe wydarzenie filmowe ostatnich lat, które w napięciu trzymało miliony fanów na całym świecie, wreszcie dobiega do końca. Premiera każdej z kolejnych części biła rekordy kasowe, a krytycy nie kryli zachwytów nad kunsztem Petera Jacksona.
Podobnie jak większość widzów z niecierpliwością oczekiwałem na premierę pierwszego filmu Drużyna pierścienia, który owszem bardzo mi się podobał, ale nie powalił mnie na kolana. Na Dwie wieże czekałem już z mniejszym entuzjazmem, ale również się nie rozczarowałem. Idąc na pokaz prasowy Powrotu króla miałem, więc pewność, że i tym razem nie się nie zawiodę, choć muszę przyznać, że to, co zobaczyłem na dużym ekranie znacznie przewyższyło moje oczekiwania.
Powrót króla rozpoczyna się w momencie, w którym kończą się Dwie wieże (warto przed pójściem do kina przypomnieć sobie wcześniejsze części). Frodo i Sam w towarzystwie Golluma zdążają do Mordoru, Merry i Pippin wraz z Drzewcami urzędują w zniszczonym Orthanku, do którego przyjeżdżają Legolas, Gimli, Aragorn i Gandalf. Wkrótce wszyscy wyjadą do Minas Tirith, gdzie na polach Pelennoru zmierzą się ze sobą armie ludzi i Saurona.
Tolkienowski Powrót króla obfituje w największą w całej trylogii ilość opisów batalistycznych. Z tego tez powodu wielu czytelników uważa ją za najsłabszą w cyklu. Idąc do kina zastanawiałem się jak Jacksonowi uda się pokazać na ekranie tę historię w taki sposób, żeby nie zniechęcić widzów nie przepadających za kinem batalistycznym, a jednocześnie nie narazić się zagorzałym fanom trylogii. Muszę przyznać, że wybrnął z tego w wielkim stylu.
Po premierze Dwóch wież sporo kontrowersji wzbudziła decyzja o nie umieszczeniu w obrazie spotkania z Szelobą, którym kończy się powieść. Ta część książki znalazła się dopiero w Powrocie króla, co pozwoliło na doskonałe wyważenie wydarzeń dotyczących Frodo i Sama oraz reszty Drużyny Pierścienia. Sceny bitwy na polach Pelennoru przeplatają się ze wydarzeniami rozgrywanymi w głębi Mordoru, a widz przez większą część trwającego prawie 3 i pół godziny seansu nie może oderwać oczu od ekranu i praktycznie nie czuje upływającego czasu.
Jacksonowi nie udało się jednak uniknąć kilku błędów. W filmie nie pojawia się w ogóle postać Sarumana, co jest decyzją nieco chybioną. W końcu był on jednym z głównych przeciwników bohaterów, a jego pojawienie się jest jednym z wydarzeń kończących powieść. Z powodzeniem można było zrezygnować z wątku Denethora, albo drastycznie go skrócić, bowiem nie wnosi on nic istotnego do treści filmu.
Irytujące jest także rozwlekłe zakończenie obrazu, które ciągnie się w nieskończoność. Zdaję sobie sprawę, że brak w filmie wydarzeń w nim przedstawionych wzbudziłby wściekłość fanów, ale w końcu każdy może (jeśli nie powinien) sięgnąć po książkę i poznać całą historię w takiej postaci w jakiej opisał ją profesor Tolkien.
Szkoda też, że niektórzy bohaterowie są w Powrocie króla zwyczajnie niewykorzystani. Gimli przez cały film wypowiada zaledwie kilka kwestii, podobnie jak Legolas, który jednak stał się bohaterem jednej z najbardziej widowiskowych scen w obrazie. Zresztą dialogi też nie zawsze są najwyższego lotu, a patetyczne kwestie niekiedy śmieszą.
Wszystkie te potknięcia nie obniżają jednak wartości filmu, który jest doskonałym podsumowaniem kilkuletniej pracy Petera Jacksona nad ekranizacją "Władcy pierścieni."
Powrót króla wytycza również nowe standardy, jeśli chodzi o efekty specjalne i realizację wojennych widowisk. To, co widzimy na ekranie wydaje się niewiarygodne. Kilkusettysięczne armie ścierają się ze sobą pod murami Minas Tirith, pod miotanymi kamieniami pękają szańce, po niebie śmigają Nazgule, a olbrzymie Olifanty sieją spustoszenie w szeregach ludzi. Wiemy, że te sekwencje są dziełem specjalistów od animacji komputerowej, ale wykonano je tak perfekcyjnie, że czujemy się jak byśmy patrzyli na prawdziwe istoty z krwi i kości.
Podobnie jest ze scenografią. Mimo, iż wykonane według projektów Alana Lee i Johna Howe'a - etatowych ilustratorów prozy Tolkiena - nie różnią się od tego, co mogliśmy zobaczyć w niektórych wydaniach powieści, to jednak na dużym ekranie robią niesamowite wrażenie. Widok wykutego w skałach Minas Tirith zapiera dech w piersiach (choć przyznam się, że podczas projekcji nie opuszczało mnie przekonanie, iż stolica Gondoru to najbardziej niepraktyczne miasto jakie widziałem ;))
.
Spotkanie hobbitów z Szelobą, oblężenie Minas Tirith, walka Eowiny z Nazgulem czy samotny rajd Legolasa zakończony zabiciem olifanta to sceny, które na długo pozostają wnaszej pamięci. Po raz pierwszy po wyjściu z kina miałem ochotę na ponowny seans. Ani Drużyna pierścienia, ani Dwie wieże nie wzbudziły wcześniej we mnie takiego uczucia. Mojego nastawienia nie zmieniła nawet muzyka Howarda Shore'a, która tradycyjnie jest pompatyczna, a w kilku momentach zbyt głośna.
Zagraniczni recenzenci nie kryją zachwytów nad grą aktorów. Moim zdaniem Powrót króla to praktycznie film 4 aktorów: Iana McKellena, Viggo Mortensena, Seana Astina i Andy'ego Serkisa. Pozostali artyści grają nieźle, ale pozostają w tle tych wspaniałych kreacji. Największe brawa należą się Seanowi Astinowi, który rewelacyjnie zagrał hobbita Sama - najbliższego przyjaciela Frodo. Sceny z jego udziałem należą do najlepszych w filmie.
Powrót króla to wspaniały film, który na pewno nikogo nie rozczaruje. Fanów Tolkiena zachęcać nie trzeba. Pozostałym gorąco polecam. To widowisko, które zapamiętacie na długi czas.