Box Office USA: Elton John kontra Freddie Mercury
Wydarzeniem minionego weekendu była premiera filmu "Rocketman" o życiu Eltona Johna. Śmiało można powiedzieć, że oprócz świetnych piosenek do jego spuścizny będzie można dopisać bardzo dobry film biograficzny.
Co ciekawe, choć słynny artysta jest współproducentem filmu, to nie ukrywa, że nie jest z niego do końca zadowolony. Liczył, że produkcja oparta na historii jego życia będzie bardziej odważna, bardziej pikantna. Nie ulega jednak wątpliwości, że "Rocketman" i tak jest dużo bardziej szczery niż filmowa opowieść o Freddiem Mercurym sprzed pół roku (o czym świadczy chociażby ocenzurowanie filmu w Rosji).
Produkcja o frontmanie zespołu Queen to pozbawiona kłów, zębów, pazurów i paznokci laurka. Niezbyt spodobała się krytykom (zwłaszcza brytyjskim), ale zachwyciła widzów (przynajmniej na etapie zakupu biletu), a nawet członków Amerykańskiej Akademii Filmowej. "Bohemian Rhapsody" został nominowany do Oscara w kategorii najlepszy film, zaś statuetkę otrzymał za dźwięk, montaż dźwięku, montaż obrazu i za kreację aktorską Rami Maleka.
Tymczasem większość krytyków uważa, że dużo lepszą pracę wykonał Taron Egerton, który wcielił się w postać Eltona Johna. Trochę złośliwie można stwierdzić, że Malek swój sukces zawdzięcza głównie wielogodzinnym "medytacjom" w charakteryzatorni i naśladowaniu głosu, mimiki i gestów lidera zespołu Queen. Natomiast Egerton w "Rocketmanie" nie jest nawet za bardzo podobny do Eltona Johna. Może z wyjątkiem scen, w których występuje w ogromnych okularach i żółtej pilotce z pióropuszem…
Przez cały film Egerton nie traci własnej tożsamości, jest twórcą, a nie jedynie kopistą. Odważnie pokazuje swego bohatera także z tej gorszej strony. Elton John bywa więc czasami nieznośny, irytujący, a nawet żałosny. Wielkie brawa dla słynnego piosenkarza za samokrytycyzm i dystans do siebie, bo jako jeden z producentów filmu musiał wyrazić zgodę na taką wersję scenariusza.
Zresztą wielkim dystansem do sobie Elton John wykazał się już wcześniej w filmie "Kingsman: Złoty krąg" z 2017 r. Jego rola to prawdziwa perła autoironii. O tej produkcji warto też wspomnieć z innego powodu. Właśnie podczas realizacji "Złotego kręgu" zapadła decyzja, że to grający główną rolę Taron Egerton wcieli się w postać Eltona Johna, a produkcją zajmie się twórca "Kingsmana" Matthew Vaughn. Egerton miał więc ten szczególny przywilej, że mógł spędzić sporo czasu (i to na planie filmowym) z osobą, którą później zagrał.
Jak to jednak często bywa, lepszy film wcale nie cieszy się większa popularnością od gorszego. Na portalu Rottentomatoes "Rocketman" zgromadził 90 proc. pozytywnych recenzji. "Bohemian Rhapsody" zebrał jedynie 61 proc. Ale w kinach zdecydowanym zwycięzcą jest produkcja o Mercurym, która w listopadzie ubiegłego roku podczas premierowego weekendu zarobiła Ameryce 51,1 mln dol.
"Rocketman" zebrał o połowę mniejszą kwotę – 25 mln dol. Nie jest to jednak zły wynik. Film Matthew Vaughna porównujemy bowiem z produkcją, która okazała się gigantycznym przebojem. "Bohemian Rhapsody" w amerykańskich kinach zarobił bowiem 216,4 mln dol. (10. rezultat pośród tytułów wprowadzonych do kin w 2018 roku), zaś poza Stanami Zjednoczonymi zgarnął aż 687 mln dol. (4. rezultat w sezonie). W sumie ponad 900 mln dol. wpływów przy kosztach produkcji wynoszących 52 mln dol.!
W przypadku "Rocketmana" na taki sukces nie ma oczywiście co liczyć. Można natomiast założyć, że biograficzna produkcja na całym świecie zarobi około 200 mln dol. Taka kwota również wygeneruje spory zysk. Film kosztował bowiem 40 mln dol.
W naszym kraju "Rocketman" zagości w kinach już 7 czerwca. Pojawi się w wersji nieocenzurowanej. Można będzie sprawdzić, cóż takiego mogło zgorszyć urzędników Putina.