Trwa ładowanie...
23-05-2010 14:40

Bożena Janicka: Niebezpieczna miłość

Bożena Janicka: Niebezpieczna miłość
d257hl6
d257hl6

Kocham kino; tak brzmi obowiązkowa deklaracja uczuć każdego, kto zabiera się do pisania o kinie. Najlepiej więc od razu powiem prawdę: nie kocham kina. To niebezpieczna miłość. Lepiej się jej wystrzegać, bo może być z nami tak, jak sto pięćdziesiąt lat temu zapisali w swym dzienniku bracia Goncourt: „Nigdy, przenigdy portier nie wręczy mi listu, który wyznacza mi schadzkę w powozie zaprzężonym w cztery konie, o północy na rondzie Pól Elizejskich: zawiążą mi oczy i potem ujrzę księżnę… Nie, nigdy! Wszystko to wymyślili powieściopisarze! Ale ja, który czytałem powieści, mam prawo nazwać Opatrzność macochą, jeśli mi tego wszystkiego odmówi”.

Goncourtów zaniepokoił uwodzicielski czar powieści, bo kina jeszcze wtedy nie było, lecz gdyby żyli dzisiaj, w tej notatce pojawiłyby się na pewno filmy. Powóz zaprzężony w cztery konie zastąpiłaby superlimuzyna, księżnę – gwiazda ekranu. A północ na rondzie Pól Elizejskich? To akurat mogłoby pozostać bez zmian, najlepiej w komedii romantycznej. Rondo Pól Elizejskich… Rondo Kercelak (skrzyżowanie Towarowej i Solidarności w Warszawie), jako miejsce romantycznej przygody byłoby równie romantyczne, chociaż mniej bezpieczne. Ale o polskich komediach romantycznych – gdy będzie okazja. Najpierw o polskim kinie serio, tym naszym dziecku specjalnej troski.

W sezonie, który właśnie dobiega końca udało się swojskiemu kinu coś niezwykłego: zaczęło się podobać nie tylko sobie, ale także widzom. W rejestrze szaro-burych barw pojawiły się bowiem dwa nowe, wyraziste kolory: ironia i bunt. Ironia w swej najświetniejszej postaci: autoironii była tym, co zachwyciło w „Rewersie”, a w wersji mniej finezyjnej rozbawiła w „Wojnie polsko-ruskiej”. Natomiast bunt, wybuchający nie wiadomo dlaczego, absurdalny i dziki jak żywioł, stanowi przecież o sile „Domu złego”. Tego filmu można się było przestraszyć, jak boimy się ciemnych sił w nas samych. Lecz za to jak przyjemnie było – w końcówce filmu „Wszystko, co kocham” – poczuć się tym chłopakiem, który rozwala kijem hokejowym auto wrednego komisarza wojennego… Ciche marzenie każdego: rozwalić coś w drobny mak w słusznej sprawie?

Do wyznania: nie kocham kina muszę bowiem dodać jeszcze jedno: nie kocham, ale potrzebuję. Podobnie jak inni widzowie, wcale nie kinomani, bo określenie „kinoman” budzi podejrzenie, że to skrót kinomaniaka, a maniak to jednak maniak. Potrzebne jest – nie tylko mnie – zwłaszcza kino polskie, bo tylko kino może pokazać w wyrazistym skrócie, w jakie formy zaczyna krzepnąć magma naszych ostatnich 20 lat, co się dzieje z człowiekiem, który tej petryfikacji ulega albo chce się przed nią bronić. To przecież może być każdy z nas.

Właśnie zaczyna się festiwal filmów fabularnych w Gdyni. Wkrótce te nowe zaczną wchodzić na ekrany. Czy będą wśród nich takie, które nas znowu rozbawią, przerażą, poruszą? Miejmy nadzieję, że tak. A bujdy i nieporozumienia trzeba będzie jakoś odsiedzieć.

Bożena Janicka (Kino)

d257hl6
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d257hl6