Alfred Firlej z filmu *Grega Zglińskiego „Wymyk” (gra tę postać Robert Więckiewicz) ma niewielką firmę, którą przekazał mu ojciec, po wylewie unieruchomiony na wózku (Marian Dziędziel), żonę Violę (Gabriela Muskała) i brata Jerzego (Łukasz Simlat). Brat – to problem Alfreda nie od dziś. Ojciec zawsze wyróżniał Jerzego, a teraz skłonił go do powrotu za Stanów. Chce, by Jerzy zaczął współkierować firmą. Jest lepiej wykształcony, bardziej inteligentny i obyty, lecz nie potrafi tego ukryć, a ponadto zaczął działać, nie licząc się ze zdaniem Alfreda.*
Alfred ma więc brata, ale właściwie tylko w pierwszych scenach filmu, bo potem jest tak, jakby go nie miał. Obaj jechali podmiejskim pociągiem, Jerzy stanął w obronie dziewczyny, napastowanej przez młodocianych bandziorów. Został ciężko pobity i wyrzucony na tory, nie odzyskał przytomności i leży w szpitalu. Rzecz w tym, że kiedy Jerzego bito i wyrzucano z pociągu, Alfred nie przyszedł bratu z pomocą. Alfred – twardziel, który wcześniej potrafił przejechać swoim samochodem tuż przed nadjeżdżającym pociągiem, kolekcjonuje stare rewolwery i pistolety, lubi któryś nosić w kieszeni – podniósł się wprawdzie z miejsca (z opóźnieniem), ale wystarczyło, że jeden z napastników wrzasnął mu w twarz: „dojebać ci?”, żeby się już nie ruszył.
„Wymyk”: żadnych zbytecznych wtrętów, natomiast jest wszystko, co powinno zostać pokazane, żeby obraz był pełny. Precyzyjna charakterystyka osoby Alfreda F., jego sytuacji zawodowej i rodzinnej ma skłonić, a właściwie zmusić widza, by wyszedł z kina z pytaniem: dlaczego tamten człowiek nic nie zrobił, żeby pomóc bratu? Bo pod maską twardziela kryje się tchórz? Trochę za proste, o zwykłym tchórzu opowiadać nie warto. Bo skorzystał z okazji, by cudzymi rękami wyrównać porachunki z bratem? Dosyć podłe, o podlecu też nie warto.
Nie da się chyba ominąć terminu: archetyp. Najkrócej – odwieczna wiedza o człowieku, utrwalona w postaci symboli i wzorców. W zdarzeniu z podmiejskiego pociągu odzywa się oczywiście echo historii Kaina i Abla. Lecz archetypy poniekąd upraszczają sprawy: sytuacja jest archetypiczna – i wszystko jasne. Nie zamyka to zresztą problemu winy i kary. Ciekawszy jest drugi trop: tchórzostwo i odwaga. Niebezpieczne, gdy występują razem.
Kiedy na początku filmu Alfred przejechał samochodem tuż przed nadjeżdżającym pociągiem, obok siedział Jerzy. Gdyby Alfred chciał po prostu sprawdzić swoją odwagę, zrobiłby to bez świadka. Jeśli wykonuje się taki popis w obecności jakiejś osoby lub grupy, najprawdopodobniej chodzi o to, by zdobyć lub umocnić pozycję silniejszego. A jeśli ów „ktoś” przedtem czuł się przez tę osobę lub grupę upokarzany – brawurowym popisem chce upokorzyć tamtych.
Z prawdziwą odwagą sprawa jest trudniejsza. Bywa wyuczona lub nakazana, wywołana tzw. wyższą koniecznością albo przykładem innych. Może również świadczyć o braku instynktu samozachowawczego, czyli być swego rodzaju defektem genetycznym. Na Alfreda nie mógł działać żaden z tych bodźców, z wyjątkiem przykładu, czyli zachowania Jerzego. Ale może uznał, że Jerzy chce się teraz popisać przed nim – więc niech się popisuje, trochę oberwie, ale dobrze mu to zrobi? A potem sytuacja Alfreda przerosła.
I oto brat, zawieszony między życiem i śmiercią, leży w szpitalu, a on wrócił do domu cały i zdrów, tylko z lekko skaleczonym policzkiem. (Przewrócił się, kiedy widząc, co się stało, dziewczyna pociągnęła za hamulec i pociąg gwałtownie się zatrzymał). Od razu coś zaczęło koło Alfreda źle pachnieć. Ojciec pyta: - Dwóch was przecież było? Gdzie wtedy byłeś? - Ale ja zaraz oberwałem, nic nie mogłem zrobić - odpowiada Alfred. A policjant mówi: - Miał pan przecież w kieszeni pistolet, dlaczego pan go nie wyciągnął, żeby chociaż nastraszyć? (To był ten kolekcjonerski, nienabity). A żona i podwładni milczą, lecz omijają go wzrokiem. I nagle wszyscy już wiedzą, jak to naprawdę było: któryś z napastników sfilmował zdarzenie w pociągu komórką i umieścił w internecie. Napastników rozpoznać nie można, lecz Alfreda najdokładniej, jak stoi bez ruchu i patrzy.
Alfred szuka sprawców pobicia brata, żeby chociaż w ten sposób się zrehabilitować. Odnajduje prowodyra. Tamten poznał go również – i uderza Alfreda w twarz. Jest pewien, że Alfred nie odda, bo to tchórz. Lecz tym razem się przeliczył.
Tajemnicza sprawa – honor. Któż może być absolutnie pewny, że w podobnej sytuacji zachowałby się inaczej? A przecież mimo to pomyślimy zapewne tak: nieszczęsny Alfred, ale to nie zmienia faktu, że stracił honor. A honor nie odrasta.