Trwa ładowanie...
d1i7bz5
18-01-2011 09:59

Być jak Eric Cantona

d1i7bz5
d1i7bz5

Ken Loach zapragnął wejść w buty Woody'ego Allena, podkradając mu niejako pomysł ze sztuki "Zagraj to jeszcze raz, Sam". Znerwicowanemu krytykowi filmowemu objawiał się tam Humphrey Bogart, doradzając tak w sprawach miłosnych, jak i stricte egzystencjalnych. Zmaterializowany idol stanowić miał ironiczne uosobienie rozterek neurotycznego bohatera. Tutaj jest podobnie, z tą różnicą, że Loach z typowym sobie zacięciem widzi świat w zdecydowanie mniej kolorowych barwach.

Jego bohaterem jest Eric, 50-letni brytyjski listonosz, który również znalazł się na życiowym rozdrożu. W przeciwieństwie jednak do bohatera allenowskiego, wsparcie ze strony idola jest dla niego tyleż świadomą autoterapią, co wyrazem desperacji. Młody krytyk z "Zagraj..." był nieprzystosowanym do życia paranoikiem, który za sprawą Bogarta oswajał się z zastaną rzeczywistością. Jego rady traktował z przymrużeniem oka, nie pozwalając, by zawładnęła nim obsesja. Była to forma zabawy, nie pozwalająca mu zwariować na serio.

Eric tymczasem ma problem całkiem poważny. W jego życiu nastał moment, w którym o swoje dopominają się występki przeszłości - wszystkie złe, a podjęte bez wyjątku w młodości decyzje i zaniedbania mszczą się bezlitośnie. Żona go opuszcza, dzieciak nie traktuje poważnie, w pracy same problemy. Jak temu zaradzić? Wydaje się, że pomóc może tylko interwencja z zewnątrz. Przyjaciele mogą jednak niewiele. Owszem, wspierają, motywują, próbują rozerwać. Ale tu potrzebna jest siła, autorytet. Oni go nie mają.

Dlatego też razu pewnego Ericowi objawia się jego imiennik - słynny piłkarz Eric Cantona. Jego filozofia jest stosunkowo prosta. "Nie jestem człowiekiem, jestem Cantona" – mówi ze śmiertelną powagą słynny futbolista. Podobnej rady udziela swemu podopiecznemu. Eric też może być bogiem. Powinien. Musi. Przeć do przodu. Kopać los po gębie tak, jak on ubliżających mu kibiców. To ostatni taki moment, by wziąć sprawy w swoje ręce. Później pozostanie już tylko liczyć zęby.

d1i7bz5

Brzmi to wszystko poważnie, ale Loach nakręcił tak naprawdę przednią komedię. Ironiczną, pełną dystansu i ciepła, ale też osadzoną w typowej dla niego szarudze Wielkiej Brytanii. "Szukając Erica" to jedna z jego społecznych wiwisekcji – wizyta na kolejnym z wielu podobnych sobie blokowisk, z kamerą w domu człowieka przegranego, wypranego z życia. Byliśmy tu, widzieliśmy to. Ale Eric jest inny.

Jemu, jako postaci kumulującej wszystkie lęki i niedole loachowskich bohaterów, należy się odpust. I będzie mu udzielony. Przez reżysera. Przez nas. A w końcu przez Cantonę i tłum kiboli w maskach z jego podobizną. Tak, tak. Oczekujcie nieoczekiwanego!

d1i7bz5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1i7bz5