Chcecie festiwalu żenady? "Zapraszam" na nowy film Patryka Vegi

Patryk Vega chciał nakręcić poważny film o handlu dziećmi i prostytucji nieletnich, ale po raz kolejny potwierdził, że jest pozbawionym wyobraźni i smaku tandeciarzem. Jego najnowsze dzieło "Small World" to zlepek żałosnych sekwencji, których jedynym zadaniem jest manipulacja emocjami widza.

Piotr Adamczyk gra główną rolę w "Small World"
Piotr Adamczyk gra główną rolę w "Small World"
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

Patryk Vega parę razy przyznał na przestrzeni ostatnich miesięcy, że jego najnowszy film niemal go zabił. Doskonale to rozumiem, bo sam po seansie czułem się wykończony. Ale nie w pozytywnym sensie, bo "Small World" okazał się, powiedzmy, emocjonalnym rollercoasterem, który odkrywa przed nami zakazany, przerażający i brudny świat. Byłem wykończony, bo Vega po raz kolejny udowodnił, że wszystko potrafi zamienić w męczącą tandetę.

Kiedyś tak nie było. W końcu pierwszy "PitBull" i jego serialowa kontynuacja mają swoich fanów i rzeczywiście nie są to złe produkcje. Ale później wszystko runęło i od wielu lat chodzenie do kina na jego filmy to czysty masochizm. Reżyser w pewnym momencie musiał założyć prenumeratę różnych tabloidów, bo na potęgę zaczął przenosić na duży ekran kontrowersyjne tematy, które szczególnie grzeją polskie społeczeństwo.

Zobacz: zwiastun "Small World"

Po produkcjach o mafii czy służbie medycznej Vega tym razem skupił się na handlu dziećmi i pedofilii. W "Small World" opowiada szczególnie mocną historię, zainspirowaną prawdziwymi wydarzeniami – czterolatka zostaje porwana z polskiej wsi. Policjant Robert (Piotr Adamczyk) postanawia zrobić wszystko, by ją odnaleźć i sprowadzić do domu.

To już druga produkcja, w której Vega porusza bardzo ważny problem handlu dziećmi – nakręcił także dokument "Oczy diabła". Jednak to w "Small World", wolny od dokumentalnej formy, mógł popuścić swojej fantazji. I może powtarzać w wywiadach w nieskończoność, że tym razem nakręcił poważny film z przesłaniem, ale rzeczywistość jest bardziej bolesna. To kolejna szmira, równie krzykliwa i prostacka, co jakikolwiek nagłówek z bulwarowej prasy.

Trzeba jednak oddać, że z początku był tu materiał na niezły film w stylu Wojciecha Smarzowskiego, który podobnie do Vegi sięga przeważnie po sensacyjne historie (oczywiście z dużo lepszym efektem). Sceny, w których bohater Adamczyka rozpoczyna poszukiwania dziecka, trafiając do Rosji, mają coś z ducha "PitBulla". Jest jakiś klimat, akcja jest tak zmontowana, że nie ma czasu na nudę. Aż pomyślałem przez sekundę, że reżyser faktycznie stonował swoje fabularne wygłupy i skupił się na esencji. Nic z tych rzeczy.  

Julia Wieniawa jest jedną z gwiazd filmu Patryka Vegi
Julia Wieniawa jest jedną z gwiazd filmu Patryka Vegi© fot. YouTube

Wszystko się wykoleja, gdy nagle okazuje się, że to sataniści (!) odpowiadają w głównej mierze za handel dziećmi. Do tego są to ludzie o dużych wpływach, więc wszystko uchodzi im płazem. Jest to wątek tak idiotyczny, że najprawdopodobniej Vega zaczerpnął go z jednej z teorii grup określanych jako QAnon. Ci anonimowi ludzie wierzyli m.in., że Donald Trump prowadził niewidzialną dla ogółu wojnę z rządzącymi światem satanistami-pedofilami.

Przy okazji to właśnie wątek z czcicielami diabła dostarczył "najzabawniejszych" scen z filmu. Bohater Adamczyka, którego można uznać za taką biedną, polską wersję Liama Neesona z "Uprowadzonej", w pewnym momencie wkracza na tajne przyjęcie w pałacu. Motyw jest wyraźnie zainspirowany filmem "Oczy szeroko zamknięte" Stanleya Kubricka, ale w przeciwieństwie do genialnego amerykańskiego reżysera Vega nie posiada żadnego smaku. Jest toporny, nieskładny i potwornie dosłowny.

Na każdym kroku upewnia nas, że widzimy satanistów. Nie dość, że wszystkie pomieszczania wymazał okulistycznymi symbolami, liczbą 666 czy odwróconym krzyżem, to jeszcze zafundował nam czarną mszę, której ofiarą miało być oczywiście dziecko. To wszystko wygląda jak produkcja Hallmarku z cosplayerami zamiast aktorami.

Gdyby tylko Vega obejrzał np. dokument "Ave Satan?", to być może powstrzymałby się od wymyślania takich głupot. Kto wie, być może nie wiedział, czy kręci dramat kryminalny, czy jednak horror klasy B. Sprawił za to, że prawdziwy horror spotkał naszego niestrudzonego policjanta. Coś myślę, że w tym momencie pewnie niejeden widz stwierdzi, że ogląda absolutne bzdury.

Vega szantażuje emocjonalnie wyjątkowo tanim chwytem – sataniści upokarzają bohatera, zmieniając go w… pedofila. Wniosek jest prosty – facet tak długo uganiał się za pedofilami, że sam musiał się nim stać. Ktoś musiał go jedynie "wyzwolić od zahamowań". Doprawdy brak słów.

Podobnych pomysłów, które wprowadzają w zażenowanie, jest w "Small World" rzecz jasna więcej. Fragment, w którym klient bohaterki wypija spermę z prezerwatywy, stanowi kolejne zaprzeczenie tego, że Vega kręci dojrzałe kino. Najwidoczniej nigdy nie przestaną go nęcić obrzydliwości, które nie dodają niczego sensownego do opowieści. Może niech pokusi się w końcu o nakręcenie kina transgresji w rodzaju "Srpski film" i przestanie mydlić nam oczy.

Obrzydliwe "wtręty" to jedno, ale nie pomaga też przerysowane aktorstwo. "Small World" jest przez to jeszcze cięższy do strawienia. Nie wiem, co robią w tym filmie Piotr Adamczyk (to jego nie pierwsza współpraca z Vegą, więc wyczuwam syndrom sztokholmski), Julia Wieniawa (gra kluczową postać w trzecim akcie), Montserrat Roig de Puig czy znany z "Domu z papieru" Enrique Arce.

Szczególnie kuriozalnie wypada Montserrat, która wcieliła się w szefową satanistów. Lepiej też będzie, jak Wieniawa skupi się na graniu w filmach pokroju "W lesie dziś nie zaśnie nikt".

Co ciekawe, pomijając wspomniany wyżej wstęp filmu, dalsza jego część z tymi wszystkimi satanistami i głupawym wątkiem w Bangkoku, a nawet samym aktorstwem, też miałaby szansę się obronić, gdyby tylko Vega przeczytał Susan Sontag i nie bał się objąć kiczu. W ten sposób "Small World" stałoby się dziełem tak złym, że aż dobrym. W końcu takie kino jest też bardzo potrzebne.

A tak twórca potraktował swoje najgorsze pomysły na serio i poległ na temacie, który wymagał zupełnie innego autora. Jakby tego było mało, dorzucił też antyaborcyjne przesłanie rodem z "Botoksu", co powinno zyskać aprobatę Kai Godek. Na dodatek wszystkie chrześcijańskie wstawki zahaczają o banał.

Zakończyć swoją recenzję mogę popularnym zwrotem z memów: "Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził". "Small World" przedstawia nam reżysera, którego doskonale znamy z "Botoksu", "Kobiet mafii" czy "Plag Breslau". Różnica jest taka, że tym razem Vega próbuje nam bardziej wjechać na psychikę niż w poprzednich filmach, ale nie posiada odpowiednich umiejętności, by jego manipulacje działały.

Dobrze byłoby go wysłać na praktyki do Larsa von Triera czy Thomasa Vinterberga, by pokazać mu, jak ogrywać ciężkie tematy i prowokacje, ale wydaje się, że na naukę jest już za późno. Jego najnowsza produkcja udowadnia, że nie ma dla niego nadziei – już zawsze będzie kręcił gnioty.

"Small World" trafi do kin 10 września.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (150)