Trwa ładowanie...
d1i7bz5
09-11-2012 11:04

Chińskie zaklęcia po Argentyńsku

d1i7bz5
d1i7bz5

To film dla tych, którzy wierzą w siłę przeznaczeniaprzeznaczenia. I dla tych, którzy chcieliby czuć, że los nad nimi czuwa, ale nie są do końca przekonani do tej myśli. To także oda do piękna przypadku: Przypadkowe spotkania, które niczym za dotknięciem magicznej różdżki zmieniają całe życie; znane od lat twarze, w których dopiero przypadek pozwala odkryć bratnią duszę. Seria przypadków, która niczym po sznurku prowadzi (owszem, po wyboistej drodze) do jasnego i przejrzystego celu. W „Chińczyku na wynos” jest to wszystko – i jeszcze więcej. Niebagatelną rolę odgrywa tu krowa... ale o tym może kiedy indziej.

Robert jest samotnikiem i mrukiem. Mieszka w zagraconym domu, pełnym pamiątek po zmarłej matce i prowadzi sklep żelazny. Jego świat jest równie nudny co poukładany, skomponowany z kontrolowanych mikro-obsesji (liczenie śrubek), regulowany powtarzalnym schematem kolejnych dni. Kiedy w jego życie nagle los (a raczej nieuczciwy taksówkarz) nagle wrzuca niemówiącego słowa po hiszpańsku Chińczyka, ten wypracowany przez lata porządek zaczyna się sypać. Roberta denerwuje zaburzenie ulubionej rutyny – a z drugiej strony okazuje się, że łamiąc ten cykl Juan (długo zajmie, by ustalić jak tytułowy Chińczyk ma na imię) niespodziewanie wnosi w jego dni nadzieję na zmianę. I miłość, która tuptała za Robertem wiernie już od dawna, ale dopiero teraz staje się dla niego widoczna.

Film Sebastiána Borenszteina jest podany lekko, z humorem, niczym zgrabna anegdota. Jego emocjonalny ciężar kryje się w najdrobniejszych gestach, krótkich chwilach zadumy, w przepajającej Roberta aurze nostalgii i rezygnacji. Choć skrajnie różni, on i Juan są w pewnym sensie podobni – obu życie odebrało złudzenia, zakazało marzyć, a na do widzenia kopnęło w tyłek. Dopiero przypadkowe spotkanie, spędzony razem czas i piętrzący się niczym piana w wannie absurd tej niewygodnej sytuacji pozwala budowanym od dawna murom upaść. Mrukliwy Argentyńczyk ratuje życie irytującemu Chińczykowi, a w zamian ten pokazuje mu, że warto zachować resztki nadziei. Opowiedzieć taką, niby błahą, ale cholernie życiową historię bez grama patosu, z gracją i ujmującym wyczuciem, to sztuka. Borenszteinowi się ona udała.

d1i7bz5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1i7bz5