Chroniczna nuda i nijakość XXI w. w oczach malarza
Bouli Lanners reżyser i scenarzysta filmu „Ultranova” jest przede wszystkim malarzem i to malarzem zajmującym się głównie pejzażem. Wielka przestrzeń płótna, szeroki krajobraz i plamy, obiekty jednostkowe, a w tym wszystkim sporo uczucia, instynktu i zainteresowanie zjawiskiem rozpadu, to elementy charakterystyczne dla twórczości Belga.
Wiedziona ciekawością, jak też malarz sprawdził się w roli reżysera i scenarzysty, wybrałam się na „Ultranova” i... Ku mojemu zaskoczeniu przeżyłam ten seans, choć nie ukrywam, że po wyjściu z kina mój nastrój sięgnął najczarniejszych otchłani przygnębienia, o ile nie depresji.
W swoim debiucie pełnometrażowym (wcześniejsze filmy: „Travellinckx”, 1999 oraz „Muno”, 2001) Lanners nie tyle przedstawia widzowi konkretną fabułę, co kilka epizodów z życia bohaterów tego filmu. Choć może zdawać się, że główną rolę odgrywa tu dwudziestopięciolatek Dimitr (Vincent Lecuyer) sprzedający wraz z dwoma kolegami: Philem (Michaël Abiteboul) i Verbrugghem (Vincent Berlogey) domy. Nic bardziej mylnego. Nie w tym rzecz KTO jest tutaj głównym bohaterem, a CO.
Lanners w tym filmie ukazuje przede wszystkim wielkie osamotnienie i znudzenie trawiące nas, ludzi XXI wieku. Próby ucieczki od marazmu są podejmowane przez bohaterów, lecz bez większych rezultatów. Verrugghe próbuje oswoić emocje… za kółkiem, Phil pragnie podziwiać mleczne piersi kobiet w ciąży, Dimitr chce i nie chce zbliżyć się do kobiety, Jeanne (Marie du Bled) zmienia po indiańsku swoją linię życia, Cathy (Hélène de Reymaeker) odczuwa ciągłą pustkę i unika tematu domu dziecka. Ci ludzie są nudni, znudzeni, bezradni, tlą się nikłym blaskiem i w zasadzie rozstanie z nimi jest bardziej świetliste niż ich los prezentowany na ekranie.
Tę samotność i apatię doskonale oddaje kolorystyka kostiumów bohaterów, utrzymana w czerniach, brązach i maskującym khaki. Zresztą szerokoplanowe zdjęcia (Jean-Paul de Zaeytijd) wielkich przestrzeni, molochów miejskich fabryk, autostrad, wiejskich pól z umieszczonymi w centrum kadru bohaterami są równie szare i ponure, by jeszcze bardziej przygnębić widza. Przy okazji muzyka (Jarby Mc Coy) jest aż nadto współczesna. Kaskady dysonansów wygrywanych na fortepianie, dźwięki odbijane rykoszetem echa od ściany sprawiły, że czułam się wyobcowana i zagrożona w świecie proponowanym przez „Ultarnova” Lannersa.
Po projekcji wyszłam z kina z myślą, że okropne są te nasze molochy miejskie, stuki i pęd miasta, ludzkie znudzenie, mijanie siebie nawzajem i nikły żar poszczególnych istnień. Lanners ukazał te zjawiska po mistrzowsku. Jak najbardziej zasłużona nagroda 11. EFF, choć widz wychodzi z kina zmordowany i zmaltretowany przez ten do granic możliwości artystyczny obraz. Ale któryż reżyser nie cieszyłby się z tak silnej impresji?