Czeski Sean Connery
Gościem Górnośląskiego Festiwalu Sztuki Kameralnej "Ars Cameralis Silesiae Superioris" w Katowicach był znany czeski scenarzysta i aktor - Zdenek Sverak.
Uświetnił on swoją obecnością projekcje filmów "Ropaci" i "Szkoła podstawowa" zrealizowanych na podstawie jego scenariuszy, w reżyserii Jana Sveraka. Po pokazie odbyło się spotkanie z publicznością, która licznie przybyła, by spotkać się ze znanym artystą, ojcem zdobywcy Oscara. Redakcja Wirtualnej Polski, jako patron medialny imprezy również miała okazję, by zadać temu świetnemu scenarzyście kilka pytań.
WP - Czy mówił ktoś Panu, że jest Pan niebywale podobny do Sean'a Connery?
Zdenek Sverak - Wielu ludzi! A ja zawsze odpowiadam, że to on jest do mnie podobny!
WP - Podobno przez długi czas był Pan nauczycielem czeskiego w szkole. Jak to się stało, że tak bardzo odbiegł Pan od początków ?
Z.S. - Zawsze chciałem zostać pisarzem. Ponieważ wtedy nie istniała żadna dobra szkoła kształcąca pisarzy, stwierdziłem, że jeśli zdecyduję się uczyć czeskiego, sam nauczę się pisać bezbłędnie i poznam literaturę czeską od podszewki. Tym samym będę wiedział, co zostało już napisane i uniknę powtórek. Jednak z czasem okazało się, że moja praca polega na ciągłym sprawdzaniu klasówek i dyktand, a na pisanie nie zostaje mi już czasu. Zrezygnowałem z kariery profesorskiej i zostałem redaktorem w Czeskim Radiu. Tam zacząłem pisać i wpadłem na pomysł, by założyć teatr. A potem wystarczył mały krok, by zacząć pracę w branży filmowej. Nigdy mi się nie śniło, że będę również aktorem. Postrzegałem siebie jako człowieka nieśmiałego i stremowanego.
WP - Nie zrezygnował Pan tak do końca przeszłością nauczycielską....
Z.S. - Tak, to prawda. Dwa razy w roku w czeskiej telewizji przeprowadzam dyktanda dla całego narodu. Zadziwiające, jak wielu ludzi lubi brać w nich udział. Zdarza się na przykład, że idąc ulicą napotykam takich, którzy pokazują mi na palcach "dwa", "trzy" - informują mnie, ile tym razem zrobili błędów! To zabawne... Wydaje mi się, że dobry nauczyciel powinien też być trochę aktorem. Udaną lekcję historii, czy literatury można porównać do przedstawienia w teatrze. Za każdym razem, kiedy lekcja jest owocna i ciekawa nauczyciel zasługuje na oklaski.
WP - Po projekcji "Szkoły podstawowej" mam wrażenie, że Pana szkolna przeszłość jest bardzo widoczna w Pana twórczości. Zgodzi się Pan z tym?
Z.S. - Interesują mnie relacje między dzieckiem a dorosłym. Nieważne, czy to relacja nauczyciel - uczeń, czy ojciec - syn. Im jestem starszy, tym bardziej wspominam szkolne lata. Scenariusz do "Koli" pisałem głównie dlatego, że cieszyłem się, że mogę stworzyć dialogi, które następują pomiędzy Louką a małym chłopcem. Cieszyło mnie, że będę mógł obserwować proces zbliżania się do siebie dużego i małego człowieka. W filmie jest taka pamiętna scena, kiedy czekając na skrzyżowaniu stajemy przed znakiem przejścia dla pieszych. Jest na nim sylwetka dziecka trzymającego za rękę dorosłego. Chłopiec zainspirowany tym obrazkiem wziął mnie za rękę, żeby wyglądać tak samo, jak na znaku drogowym.
WP - Sława, jaka otacza Pańskie nazwisko w równym stopniu dotyczy Pana, jak i Pana syna - Jana Sveraka, znanego reżysera filmowego. Czy bywa Pan zazdrosny o sukcesy syna?
Z.S. - Cieszę się, że urodził się we właściwych czasach. Kiedy skończył studia filmowe, w Czechach zapanowała wolność. Nie mogę mu zazdrościć, bo realizujemy wspólnie różne projekty i razem trzęsiemy się ze strachu, czy nam to wyjdzie, czy nie. Po prostu jedziemy na tym samym wózku. A zresztą każdy z nas ma zupełnie inne wykształcenie i profesję - ja nie wyobrażam sobie siebie jako reżysera, a mój syn nie mógłby pisać scenariuszy. Nie ma tu miejsca na zazdrość. Wszyscy pytają mnie, czy to pod moim wpływem Jan zainteresował się kinem. Rzeczywiście, kiedy miał 11 lat kupiliśmy mu z żoną kamerę, a on biegał z nią i kręcił co popadnie. Wtedy, jako kilkunastoletni chłopiec nakręcił groteskowy filmik, który do dziś śmieszy nie tylko mnie. Zrozumiałem wtedy, że musi mieć talent, skoro jako dziecko robi film, który bawi dorosłych. Jeśli coś mu przekazałem, to poczucie humoru. Ale nie mogłem wpoić w niego cech, które powinien mieć dobry reżyser, to już wyłącznie jego zasługa. Jan ma zdolności plastyczne.
Zastanawiał się długo, czy nie powinien zostać architektem. Był tylko jeden szkopuł, dzięki któremu ostatecznie postawił na kino - on nie potrafi być, ani pracować sam.
WP - Obserwując Pana karierę, nasuwa się myśl, że musi Pan czuć się człowiekiem spełnionym...
Z.S. -Nigdy, w najśmielszych marzeniach nie sądziłem, że będę robił tak ciekawe rzeczy. Chciałem być pisarzem. A teraz nie tylko piszę, ale również prowadzę teatr, jestem aktorem, piszę scenariusze. Dziękuję losowi, że mi tak wiele podarował...
WP - Jak ocenia Pan sytuację kina czeskiego po 89' roku?
Z.S. - Wydawało się, że czeskie kino przestanie istnieć, chociażby ze względu na bardzo okrojone budżety i niedostatek finansowy. Ale ku mojemu zdziwieniu, w Czechach kręci się co najmniej 15 filmów rocznie. Skądś te pieniądze się biorą. Nawet udało nam się zorganizować pieniądze na nasz najnowszy film "Granatowy świat", którego premierę planujemy w przyszłym roku. To będzie najdroższy film w historii czeskiej kinematografii. Oczywiście porównując ten budżet do budżetów światowych, jest on znikomy. Nas, Czechów jest tylko 10 milionów, a nie chodzimy do kina!!! Czyli, aby ten film był chociaż trochę opłacalny, musi być zrozumiały poza naszym krajem. Gdyby tak nie było, żaden zagraniczny inwestor nie byłby nim zainteresowany. Naszym najważniejszym celem, poza tym by filmy czeskie były dobrze odbierane za granicą, jest pozostać niezależnymi. Chcemy tworzyć filmy, pod którymi możemy się świadomie "podpisać", a nie takie, które będą się podobać tylko sponsorom