Człowiek bez przyszłości?
Jeden dzień - tyle czasu zostało Monty'emu Broganowi, bohaterowi filmu 25. godzina, do końca wolności. Następnego ranka zatrzaśnie się za nim więzienna brama - czeka go siedem lat odsiadki za handel narkotykami. Niby nie tak dużo, a wydaje się, że życie już się dla niego skończyło. Ostatniego dnia normalności Monty żegna się z najbliższymi: ojcem, przyjaciółmi z liceum i dziewczyną.
04.12.2006 18:07
Monty to bohater bardzo niejednoznaczny. Jest handlarzem narkotyków, słusznie skazanym za przestępstwo. Jednak jego stosunki z najbliższymi i ogólna życiowa postawa świadczą o tym, że mógłby, gdyby tylko sprawy potoczyły się inaczej i gdyby tylko umiał oprzeć się pokusie zarabiania łatwych pieniędzy, żyć inaczej, lepiej i być, jak to się ładnie mówi, praworządnym i podziwianym człowiekiem.
I choć jest silnym, twardo stojącym na ziemi człowiekiem, Monty jest przerażony swoją obecną sytuacją, a jeszcze bardziej wizją przyszłości, która jawi mu się wyłącznie w czarnych barwach. Trudno się więc dziwić, że przechodzi mu przez myśl, by winą za swój los obarczać innych (znakomita scena przez lustrem w toalecie) - Nowojorczyków, przedstawicieli różnych grup etnicznych, przyjaciół, dziewczynę, ojca a nawet Ben Ladena. W ciągu tych ostatnich godzin wolności coraz silniej uświadamia sobie, że wina leży tylko i wyłącznie po jego stronie. To dla niego czas przyspieszonego kurs uczącego ponoszenia konsekwencji własnych czynów.
Pójście do więzienia nie jest jednak jedyną opcją bohatera. Może jeszcze uciec, spędzając resztę życia ukrywając się w jakimś miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi. Może też zaaplikować sobie kulkę w łeb. Co wybierze, do końca nie wiadomo. Wiemy jednak, że ma alternatywę, jest nią właśnie ta 25. godzina - czas drugiej szansy, tak malowniczo przedstawiany Monty'emu w ostatnich minutach filmu przez ojca.
25. godzina to jednak opowieść nie tylko o Montym. To także obraz jego najbliższego otoczenia - rodziny, przyjaciół, współpracowników. Oni także przeżywają jego tragedię. Nie wiedzą, jak sobie poradzić ze stratą przyjaciela i syna, jak się zachować wobec niego tego ostatniego dnia. Czy płakać, użalać się, czy może powiedzieć: Napijmy się i porządnie się zabawmy?. Każdy przeżywa to w inny sposób. Dziewczyna chciałaby spędzić ten czas intymnie, tylko we dwoje, Jacob wolałby rozpaczać a Slaughtery uważa, iż najlepszym sposobem jest zatopić smutki w alkoholu i ramionach pięknych kobiet. Ojciec zaś chciałby po prostu towarzyszyć synowi w drodze do więzienia.
Szczególna uwaga poświęcona jest dwóm przyjaciołom Monty'ego - Jacobowi i Slaugtery'emu. W scenariuszu ich postacie zostały nakreślone bardzo wyraziście. Jacob (Philip Seymour Hoffman)
to lekko tatusiowaty, zakompleksiony nauczyciel, który ku własnemu zaskoczeniu i obrzydzeniu zakochuje się w niepełnoletniej uczennicy. Slaughtery (Barry Pepper)
to jego zupełne przeciwieństwo - pewny siebie, przystojny uwodziciel, który zarabia ogromne pieniądze jako makler-ryzykant na Wall Street. Trójka przyjaciół nie jest już jednak sobie tak bliska jak dawniej, więcej ich dzieli niż łączy i nic nie jest już takie proste jak to miało miejsce za czasów wspólnego dzieciństwa. Jednak poza tymi wszystkimi podziałami, poza wzajemną rywalizacją czy zazdrością trzyma ich razem bardzo silna więź. Ta więź sprawia, że chcą te smutne chwile spędzić razem, że ostatecznie zrobią wszystko, by sobie nawzajem pomóc. Nie mogą jednocześnie przeboleć tego, że choć widzieli jak Monty
marnuje sobie życie, nigdy nie zwrócili mu najmniejszej uwagi.
Interesująca jest relacja łącząca Monty'ego z ojcem. Starszy pan, były strażak, teraz prowadzący bar, w którym przesiadują głównie jego koledzy po fachu, nie może pogodzić się z faktem, że jego syn stał się kryminalistą. Sam jednak nie jest bez skazy. Na poratowanie swojego interesu brał pieniądze od syna, choć dobrze wiedział, w jaki sposób ten je zarabiał.
Podobnie ma się rzecz z jego dziewczyną, Naturelle, wiodącą dostanie życie u boku narkotykowego biznesmena. Dodatkowo to ją właśnie Monty podejrzewa o zdradę, o to, że wydała go policji. Ich związek zostaje wystawiony na ciężką próbę a wszystko wskazuje na to, że w ciągu paru godzin się zakończy.
Nie tylko ludzie są jednak bohaterami tego filmu. To także miasto - Nowy Jork.. Ono także przeżywa swój własny kryzys - echa masakry z 11 września 2001 roku. Wspomnienie tego wydarzenia pojawia się zarówno w dialogach bohaterów jak i w samym obrazie. W jednej ze scen widzimy tzw. Strefę Zero, w której pod osłoną nocy wówczas pracowały jeszcze buldożery, a ciężarówki wywoziły szczątki zniszczonego WTC. To pierwszy film odnoszący się do tragedii, jaka wstrząsnęła miastem i choćby z tego powodu przejdzie do historii. Pokazanie pustki pozostałej po dwóch dumnych wieżach miało (przynajmniej według twórców filmu) jeszcze jeden cel - metaforyczny, odnoszący się do sytuacji Monty'ego, dla którego przyszłość, wedle ocen niektórych jego bliskich i niego samego, jest już tylko czarną dziurą.
Większa część filmu opiera się na konwersacjach, interakcjach pomiędzy bohaterami. Nie ma tu właściwie akcji, fabuła rozwija się bardzo powoli. Dialogi są jednak tak błyskotliwe a tragizm głównego bohatera tak dotkliwy, że nie ma mowy o nudzie. Wielka to zasługa wspaniałych aktorów. Edward Norton, którego uwielbiam już od czasów "Lęku pierwotnego" przyciąga widza jak magnes. Jest charyzmatyczny, atrakcyjny, szybko zjednuje sobie zarówno postacie ekranowe jak i ludzi siedzących na widowni. Choć z etycznego punktu widzenia grany przez niego Monty powinien ponieść zasłużoną karę, nie można go nie lubić i nie pragnąć, by życie ułożyło mu się inaczej, lepiej. Właśnie dlatego jego historia wywołuje taki smutek i jest szansa, że nawet największym twardzielom może się zakręcić łezka w oku.
Również odtwórcy pozostałych ról zasługują na wielkie brawa: przekonująca i nieprawdopodobnie piękna Rosario Dawson jako Naturelle, Barry Pepper (Slaughtery), Brian Cox w roli ojca. Głównie dzięki aktorom szczególnie interesujący stał się wrzący od namiętności i tabu wątek relacji Jacoba z jego nastoletnią uczennicą (Anna Paquin)
. Philip Seymour Hoffman powoli acz skutecznie wpisuje się w poczet moich ulubionych gwiazd kina.
Wyliczając zalety filmu nie można też zapomnieć o niesamowitych, klimatycznych zdjęciach Rodrigo Prieto, który wcześniej wsławił się pracą przy takich produkcjach jak Amores Perros i Frida. Idealnie uzupełnia je oszczędna ale jednocześnie przenikliwa ścieżka dźwiękowa.
Wygląda na to, że 25. godzina to prawdziwe arcydzieło. A jednak nie. Spike'owi Lee nie wystarczyło skupienie się na ostatnim dniu Monty'ego i jego relacjach z najbliższymi. Zapragnął opowiedzieć jego historię, osadzając ją w realiach współczesnego Nowego Jorku, już po zamachu z 2001 roku. Chcąc pokazać miasto i jego mieszkańców uzupełnił więc ekranizowaną książkę o nawiązania do tamtej tragedii. I choć to posunięcie wydaje się słuszne - trudno się bowiem odcinać od wydarzenia, które zmieniło nie tylko architekturę miasta ale i sposób myślenia jego mieszkańców - to jednak w wymiarze, w jakim zaaplikował je reżyser, podziałało na zgubę filmu. Dumnie manifestowany lokalny patriotyzm i 'american pride' rażą mieszkańca starego kontynentu, któremu, w dobie rozszerzającej się Unii Europejskiej, raczej obce jest pokazywane wszem i wobec umiłowanie własnej flagi i nacjonalistyczne zapędy. Ckliwe obrazki cierpiących w duchu Nowojorczyków czy też dwa wielkie światła przedzierające mrok w
miejscu, w którym stały wieże WTC nie sprawiły, że główny bohater jawił nam się bardziej tragicznie, nieczyniły też fabuły mądrzejszą. W miarę upływu czasu irytacja jednak powoli zanika i we wspomnieniach filmu pozostają wyłącznie bohaterowie i ich ludzkie problemy.
Bo film ten, jak zaznaczył w którymś z wywiadów Edward Norton, to przecież głównie przypowiastka moralna. Jej celem jest ostrzeżenie, przypomnienie nam, że przekraczając pewne granice, nawet gdybyśmy robili to prawie niezauważalnie i tylko drobnymi kroczkami, nieuchronnie staczamy się na dno. A gdy się ockniemy, nie będzie już ratunku. Więc dla przestrogi i dla wspaniałych kreacji aktorskich obejrzeć naprawdę warto.