Do bólu
Oglądanie dokumentów Marcina Koszałki – przynajmniej tych najważniejszych, najbardziej osobistych (m.in. „Takiego pięknego syna urodziłam”, „Jakoś to będzie”, „Do bólu”) – to odkrywanie niby wciąż tej samej, a jednak porażającej prawdy – o przemijaniu, tymczasowości, ostateczności. O sobie.
23.09.2005 12:22
Oponenci nazywają Koszałkę emocjonalnym fetyszystą i dokumentalistą-pornografem, filmowcem egocentrycznym, skupionym na sobie i swoich problemach. Zarzucają, że posługuje się widzem jako specyficzną formą autoterapii. Jeśli któryś z jego dokumentów podważa te zarzuty najdobitniej, to właśnie „Ucieknijmy od niej”, bodajże najbardziej osobisty, ale i wycelowany w widza film z całego jego dotychczasowego dorobku.
Napisy końcowe zostawiają nas (a przynajmniej mnie zostawiły) z ukłuciem pustki, lęku przed tym, co czai się za kolejnym zakrętem. Koszałka pokazuje nam szpitalne łóżko, puste, sprzątane i czyszczone przez obsługę – i robi to zaledwie chwilę po rozmowie z jego dotychczasową rezydentką, przeraźliwie chudą kobietą pochłoniętą sprawami, których już nigdy nie zrealizuje. Przejście od jej słów do pustki, od żywota do mechanicznej zmiany pościeli, ma w sobie coś z nerwowej ironii. Ot, śmierć się z nas śmieje.
Jak ją oszukać, jak zrozumieć, zaakceptować? Jak się okazuje, odpowiedzi na pytania, których reżyser szuka od wielu lat, posiada… jego starsza siostra. Nieprawdopodobnie bogata, żyjąca w opływającym kiczem pałacu, zbuntowana przeciwko światu, naturze, także bratu. Małgorzata nie godzi się na śmierć, starzenie, odrzuca perspektywę końca, przeciwstawiając im swoją własną, nie do końca przemyślaną ideologię. Widzimy jak próbuje zatrzymać czas – twarz zadbana aż do przesady, nienaturalnie spuchnięte usta; widzimy to wokół niej, w nowobogackim królestwie złego smaku.
Słuchając wywodów Małgorzaty, mimowolnie dajemy się wciągnąć mydlanej operze – wyreżyserowanej przez nią, nie przez skrytego za kamerą brata, tak przynajmniej jej się wydaje.
Próbę pogodzenia się przez brata z utratą rodziców, jaka zdaje się – przynajmniej na początku – przyświecać filmowi, bohaterka wykorzystuje na własny użytek. Schowana za pretensją, pewnością siebie, upiorna siostra daje się jednak (nieświadomie) zaciągnąć na kozetkę. Jej słowa, zestawione z widokami jednej z krakowskich umieralni, urastają do ostatecznej desperacji, są próbą oszukania podstawowych mechanizmów życia, osiągnięcia upragnionej nieśmiertelności. Gdyby tylko było to możliwe, Małgorzata nie szczędziłaby pieniędzy.
A jakby to było z nami? To już normalne u Koszałki: w całym filmie nie pada żadna (p)odpowiedź, nie ma wskazówki „jak” ani „dlaczego”. Do tego musimy dojść sami, na własną rękę. Czy jesteśmy pogodzeni z tym co niesie ze sobą życie, ta „śmiertelna choroba”? Czy jesteśmy, będziemy, gotowi na śmierć? Utratę wszystkiego? Ja nie jestem o tym przekonany, a przynajmniej nie byłem po seansie „Ucieknijmy od niej”. I Wy też nie będziecie.