Dobre chęci to nie wszystko
"Fenomen" w pierwotnym zamierzeniu miał być swoistym protestem wymierzonym w rodzimy biznes rozrywkowy, epatujący niestrawną pulpą, oraz filmowe upodobania Polaków. Pomysł odważny i wydawać by się mogło, że dość łatwy do zrealizowania, ponieważ reżyser za broń wybrał sobie komedie. Szkoda tylko, że po głowach dostaje się także samym widzom, którzy przecież w niczym nie zawinili.
Punktem wyjścia jest tragiczny splot pomyłek, w wyniku którego serialowa aktorka Agnieszka (Ewa Hornach) rezygnuje z intratnej posady w telewizyjnym przeboju, po czym znika, chcąc rozpocząć nowe życie. Jej przyjaciele z ekipy filmowej postanawiają nakręcić pełnometrażową, ambitną produkcję, w której główna rola przypadłaby właśnie Agnieszce. Filmowcy jadą do Płocka, gdzie rozpoczyna się casting do głównej roli męskiej, przyciągający cały korowód barwnych i dziwacznych indywiduów.
Komedia omyłek Paradowicza zbudowana jest na banalnych i ogranych patentach. Czy kogoś mogą śmieszyć policjanci stojący z suszarką, zamiast radarem? Albo stereotypowo potraktowani bohaterowie, których cechy zostały wyolbrzymione do granic możliwości? I choć sam reżyser odżegnuje się od chęci wprowadzania jakichkolwiek rewolucyjnych zmian do gatunku, to „Fenomen” i tak wypada na tej płaszczyźnie, może nie tragicznie, to po prostu blado. Odbiór komplikuje wspomniana wielowątkowość, która wprowadza niepotrzebny chaos i sprawia, że film jest wyjątkowo nierówny, a w najgorszych momentach nużący.
Najjaśniejszym punktem produkcji są kreacje aktorskie. Reżyser w głównych rolach obsadził młodych, mało doświadczonych aktorów, którzy poradzili sobie nad wyraz dobrze i w zasadzie udźwignęli cały film. Dobrze wypadły Anna Oberc i Monika Dryl w rolach Jadźki i Oliwii – infantylnych i głupiutkich przyjaciółek o nad wyraz małych rozumkach. Równie komicznie rysują się relacje między nadopiekuńczą matką-dewotką (świetna Elżbieta Okupska)
i gamoniowatym synem-aktorem (Rafał Cieszyński).
Można się domyślać, że w zamierzeniu Paradowskiego silną stroną filmu i swoistym puszczaniem oka do widza miały być epizodyczne role znanych i lubianych. Niestety ani Krzysztof Ibisz, ani Jan Nowicki czy Ryszard Barycz w żaden sposób nie uatrakcyjniają „Fenomenu”. Co więcej, oglądając ich na ekranie, zadajemy sobie pytanie, co oni właściwie tam robią.
Szlachetny, skądinąd, cel jaki przyświecał reżyserowi rozbił się niestety o twarde skały rzeczywistości. Widz ma wrażenie, że twórcy chcieli zawrzeć wszystkie pomysły, jakie przyszły im do głowy. Mało zabawna komedia omyłek, satyra na przemysł filmowy, parodia komedii romantycznych, a także… promocja miasta Płocka, które było jednym z głównych beneficjentów przedsięwzięcia. Wyszedł z tego pokraczny twór, którego na pewno nie można nazwać fenomenem.