Ma tę moc! Dwayne Johnson 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych?
"Newsweek" przeprowadził w Ameryce ankietę, z której wynika, że blisko połowa respondentów byłaby w stanie poprzeć kandydaturę hollywoodzkiego gwiazdora Dwayne'a Johnsona w walce o stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych. Co na to Joe Biden i Donald Trump?
Amerykański tygodnik społeczno-polityczny nie przypadkiem wybrał tego właśnie aktora za "przedmiot" swoich badań. Dwayne Johnson od kilku już bowiem lat uważany jest za jedną z najpopularniejszych i najlepiej zarabiających hollywoodzkich gwiazd. Jest także postacią, która ma swój program w telewizji i jest swego rodzaju autorytetem w mediach społecznościowych.
W ankiecie "Newsweeka" kandydatura Johnsona uzyskała aż 46 proc. poparcie. Oczywiście mamy tutaj do czynienia z formę zabawy, ale warto dodać, że w historii Stanów Zjednoczonych pojawiły się już takie hollywoodzkie gwiazdy, które osiągnęły ogromny sukces w polityce.
W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku Ronald Reagan był przez dwie kadencje prezydentem Stanów Zjednoczonych, a dziś uważany jest za jednego z najlepszych przywódców Ameryki w historii. Niemniejszą popularnością niż obecnie Dwayne Johnson cieszył się swego czasu Arnold Schwarzenegger, który zdaniem wielu komentatorów z powodzeniem mógłby ubiegać się o prezydencją nominację. Na przeszkodzie stanął jednak konstytucyjny wymóg. Kandydat musi urodzić się w USA. Schwarzenegger został więc – na dwie kadencje – gubernatorem stanu Kalifornia.
Dwayne Johnson na Instagramie, z przymrużeniem oka, skomentował wyniki ankiety "Newsweeka". Nie sądzę – napisał – aby nasi Ojcowie Założyciele wyobrażali sobie, aby łysy, wytatuowany, pół-Afrykańczyk, pół-Samoańczyk pijący tequilę, jeżdżący pick-upem, noszący saszetkę miał dołączyć do ich klubu".
Przezornie dodał jednak, że "jeśli kiedykolwiek to się zdarzy, służenie Wam będzie dla mnie zaszczytem".     
Oficjalnie Dwayne Johnson jest republikaninem, choć w swoim życiu przemawiał zarówno na konwencjach demokratów, jak i republikanów, twierdząc, że najważniejszy jest sam udział w wyborach. Można więc zaryzykować twierdzenie, że hollywoodzki gwiazdor jest łakomym kąskiem dla obu stron sceny politycznej w Stanach Zjednoczonych.