Dwie gwiazdy: Kate Winslet i polski operator. "Mogłem podziwiać jej kunszt aktorski"
- Mam poczucie, że jest to jeszcze bardziej dojrzała osoba, której nie wystarczy tylko bycie aktorką. Jest bardzo doświadczona, utalentowana i zna rzemiosło filmowe na wylot. Każdego dnia była fantastycznie przygotowana do pracy na planie - mówi w rozmowie z WP Paweł Edelman. Polak pracował razem z Kate Winslet nad filmem "Lee. Na własne oczy".
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Czy to Kate Winslet osobiście zatrudniła pana do pracy przy "Lee. Na własne oczy"?
Paweł Edelman: Nie jestem pewien, czy to była jej inicjatywa. Zrobiliśmy już razem dwa filmy, więc jest to możliwe. Wydaje mi się jednak, że to był pomysł reżyserki Ellen Kuras, który oczywiście musiał uzyskać aprobatę Kate.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Filmy, których nie można przegapić. To będą petardy
Kate Winslet poznał pan na planie filmu "Wszyscy ludzie króla".
Pamiętam jej pierwszą scenę z tej produkcji. To była dramatyczna rozmowa między Winslet, a Judem Law, odbywająca się na moment przed tragicznym zakończeniem filmu. Scena rozgrywała się w samochodzie. Jak zwykle, przed pojawieniem się gwiazdy przygotowałem światło i ustawienie kamery na dublerce, a kiedy na miejscu pojawiła się Kate, okazało się, że nic już nie muszę poprawiać i bez tracenia czasu nakręciliśmy tę scenę. A potem równie przyjemnie i bezproblemowo cały film. We "Wszystkich ludziach króla" była młodą dziewczyną. Grała postać, w której kochał się Jude Law, była siostrą Marka Ruffalo i kochanką Seana Penna.
Potem była "Rzeź".
Wtedy była już dojrzałą kobietą. Jak pani pamięta, "Rzeź" to aktorski popis rozpisany na cztery postaci. Kate tam praktycznie nie schodzi z ekranu, gra we wszystkich scenach. Wtedy na planie mogłem podziwiać jej kunszt aktorski i wielki talent komiczny.
Teraz mógł pan przyglądać się z bliska kolejnemu etapowi jej kariery. W "Lee. Na własne oczy" nie tylko gra główną postać, Lee Miller, korespondentkę wojenną, która dokumentuje koszmary drugiej wojny światowej, ale także zobaczyć ją w roli producentki.
Mam poczucie, że jest to jeszcze bardziej dojrzała osoba, której nie wystarczy tylko bycie aktorką. Chce mieć możliwość wpływania na projekt, decydowania o jego kształcie produkcyjnym, o doborze partnerujących jej aktorów. Wydaje mi się to logiczne rozwinięcie jej kariery. Jest bardzo doświadczona, utalentowana i zna rzemiosło filmowe na wylot. Każdego dnia była fantastycznie przygotowana do pracy na planie. Może nie wszyscy wiedzą, ale pracowała nad historią Lee Miller przez prawie 10 lat.
Zaczęło się od tego, że kupiła stół.
Stary stół Lee Miller, przy którym gościła swoich przyjaciół. Potem Kate przeczytała książkę, którą napisał jej syn, Anthony Penrose. Następnie sama napisała scenariusz filmu o Miller. Miała swoją wizję tej historii, której nie potrafił opowiedzieć żaden mężczyzna.
Czytałam, że poszczególne plany zdjęciowe robiły na aktorach piorunujące wrażenie. Jak wyglądała praca przy tym filmie z pana perspektywy?
Mnie zaintrygował ten temat już na etapie scenariusza. Najważniejsza była fascynująca postać Lee - modelki, fotografki i reporterki wojennej. Nasza kamera towarzyszy jej podróży przez Lazurowe Wybrzeże, Londyn, Paryż, Monachium, Lipsk aż po Dachau. Dla autora zdjęć możliwość pokazania na ekranie różnorodnych miejsc, ciekawych plenerów i wnętrz jest zawsze niezwykle kusząca. W naszej historii kluczowe było podążanie tropem prawdziwych zdjęć wykonanych przez Lee Miller. Mieliśmy zestaw fotografii, do których odnosiliśmy się w kolejnych scenach filmu.
Które zdjęcie Lee Miller staje panu od razu przed oczami, gdy o niej pomyśli?
To, na którym widać, jak kąpie się w wannie Hitlera. To chyba najbardziej znane zdjęcie Lee Miller. Ale nie usunę z pamięci fotografii, które zrobiła, dokumentując wyzwalanie obozów koncentracyjnych. Są wstrząsające. Niezwykłe są też wojenne krajobrazy zrobione głównie na terenie Trzeciej Rzeszy. Widać na nich zniszczone mosty, roztrzaskane katedry, kościoły, czołgi stojące na środku pustego pola, złamane wieże. Te obrazy też utkwiły mi w pamięci.
Jak nakręciliście scenę, w której Kate siada w wannie Hitlera?
Musieliśmy znaleźć miejsce, które wyglądałoby tak, jak na zdjęciu Lee Miller. Było to oczywiście niemożliwe. Wybraliśmy więc apartament w jednej z kamienic w Budapeszcie. Tam, w jednym z większych pokoi, zbudowaliśmy pośrodku dekorację łazienki. Potem odpowiednio ją oświetliliśmy, a następnie Kate musiała już tylko wskoczyć do wanny i zagrać tę scenę.
Przed kręceniem jednej z wojennych scen doznała urazu pleców. Miała trzy krwiaki. Było widać, że cierpi?
Tak, nawet zastanawialiśmy się, czy nie powinniśmy zmienić planów. Ostatecznie Kate poskromiła ból i bez większych komplikacji zaczęliśmy prace nad sceną wyzwalania Saint-Malo. Zacisnęła zęby, biegała i przeskakiwała worki z piaskiem tak, jak tego wymagał scenariusz.
Które sceny z "Lee", z pana perspektywy, były najtrudniejsze?
Wydaje mi się, że sceny wyzwalania Dachau. Były trudne nie pod względem technicznym, ale emocjonalnym. Musieliśmy odnieść się do fotografii Miller, które są wstrząsające. Prawdą jest jednak, że jako filmowcy musimy utrzymać dystans wobec tego, co kręcimy, by nie popaść w przesadny patos. Mimo wszystko było to dla nas trudne doświadczenie. Ellen Kuras ma polskie korzenie. Jej dziadkowie wiele lat temu wyemigrowali z okolic Rzeszowa. Rodzice urodzili się już w Stanach. Ellen trochę mówi po polsku. Ma świadomość tego, skąd pochodzi i zastanawia się nawet, czy nie starać się o polskie obywatelstwo.
Rozmawialiście ze sobą po polsku na planie?
Po polsku miałem szansę rozmawiać tylko z operatorem drugiej kamery, który jest "amerykańskim Polakiem". To Vincent Prochoroff, mój student z Łódzkiej Szkoły Filmowej. Na planie rozmawialiśmy jednak po angielsku. I trochę po węgiersku, bo to był ojczysty język dużej części ekipy. Próbowałem opanować podstawowe frazy tego niezwykłego języka, ale muszę przyznać, że bez sukcesu.
Czy praca przy filmach to dla pana niekończąca się przygoda, którą - mówiąc kolokwialnie - wciąż się pan jara?
Tak i jestem szczęśliwy, że wybrałem ten zawód. Każdy projekt przynosi ciekawe tematy, które trzeba zgłębić, poznaje się nowych ludzi, odwiedza niezwykłe miejsca. To nie jest praca biurowa. Tu nic się nie powtarza. Dla każdego filmu trzeba wymyślić nowy język i nauczyć się fachu na nowo. Każdego dnia coś nas zaskakuje, czasem w miły sposób, a czasem nie. Z drugiej strony przy tym filmie kolejny raz utwierdziłem się w przekonaniu, że trzeba trzymać się ludzi, z którymi dobrze się pracuje.
Gdy Kate Winslet zadzwoni z propozycją nakręcenia kolejnej produkcji, to pan nie odmówi?
Ojciec Chrzestny mawiał, że pewnych propozycji się nie odrzuca.
Rozmawiała Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski
Film "Lee. Na własne oczy" można oglądać w kinach od 13 września.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o krwawej jatce w "Obcy: Romulus", przeżywamy szok po serialu "Szympans, moja miłość" i wydajemy wyrok na nowym sezonie "Pierścieni Władzy". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: