Dziurawy płaszcz i wyliniały wilk [DVD]
W 1985 roku, podczas gali wręczenia nagród Brytyjskiej Akademii Sztuki Filmowej i Telewizyjnej, drugi film w karierze *Neila Jordana był nominowany w aż czterech kategoriach. I choć w ostateczności „Towarzystwo wilków” nie zdobyło ani jednej statuetki, to obraz jest dziś uznawany za jedno z najbardziej udanych połączeń horroru i filmowej baśni. Krytycy zwracali szczególną uwagę na paraboliczną wymowę oraz arcyciekawą reinterpretację klasycznej historii braci Grimm w kontekście freudowskiej teorii seksualności. Teraz, po 25 latach, do tematu powróciła Catherine Hardwicke, jednak w porównaniu do filmu z 1984 roku jej „Dziewczyna w czerwonej pelerynie” wypada jak banalne romansidło dla pensjonarek.*
Pomysł wyjściowy „Dziewczyny...” jest intrygujący i złudnie obiecuje równie ciekawą grę baśniową konwencją. Niestety im dalej w las, tym gąszcz banałów utrudnia przedarcie się przez pretensjonalną fabułę. Akcja rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przeszłości, w zabitej dechami wiosce, która od pokoleń terroryzowana jest przez monstrualnego wilka. Przez lata mieszkańcy wypracowali sobie względny spokój, jednak status quo zostaje pewnego dnia zachwiane - zaczynają ginąć ludzie. Główną bohaterką jest piękna Valerie (wiecznie zdziwiona Amanda Seyfried), rozdarta uczuciowo między dwoma dziarskimi adoratorami – biednym drwalem Peterem i pochodzącym z zamożnej rodziny Henrym. Cała trójka zostaje uwikłana w tajemniczą historię morderstw, w której śmiertelny bój stoczą wiara, miłość (a jakże!) oraz mroczne siły natury w postaci fatalnie wygenerowanego komputerowo
wilkołaka.
Film reżysera „Gry pozorów” zaskakiwał niebanalnym podejściem do klasycznego tekstu, wydobywając z baśni zakodowaną psychoanalityczną symbolikę, sprawiając, że historia „Czerwonego Kapturka” już nigdy nie miała być niewinną opowiastką na dobranoc. Ponadto, strona formalna „Towarzystwa wilków” oraz mroczny scenariusz z pogranicza jawy i snu, oparty na opowiadaniu Angeli Carter, po dziś dzień robią piorunujące wrażenie. Film Hardwicke nie posiada żadnej z tych cech. Mało tego, reżyserka skądinąd niezłego „Lords of Dogtown”, poszła po najmniejszej linii oporu. Nie ma ani śladu podtekstów, aluzji czy choć odrobiny twórczej inwencji. Zamiast postmodernistycznej wariacji na temat bajki braci Grimm, dostajemy kiepsko opowiedziany, pozbawiony dramaturgii klon „Zmierzchu”, opierający się na przewidywalnym wątku
kryminalnym, którego rozwiązania może domyślić się średnio rozgarnięty fan przygód Scooby Doo.
Pomijając fabularne mielizny i serialowe aktorstwo, „Dziewczyna...” razi przede wszystkim warstwą wizualną, co w przypadku Catherine Hardwicke jest dość zaskakujące, choćby z racji tego, że reżyserka przez większość swojego życia pracowała właśnie jako scenograf (m.in. „Tank Girl” czy „Vanilla Sky”). Świat przedstawiony razi plastikową sztucznością i zachowawczymi pomysłami, których nie można w żadnym wypadku zrzucić ani na karb konwencji, ani baśniowej umowności.
Problem „Dziewczyny w czerwonej pelerynie” polega na tym, że pod płaszczykiem ciekawie zapowiadającej się opowieści z pogranicza baśni i horroru, dostajemy pretensjonalne, nudne romansidło, opierające się na powłóczystych spojrzeniach i wymuskanych buziach młodych aktorów. Produkcja nie sprawdza się ani w tej kategorii, ani jako kino grozy, do którego ikonografii Hardwicke przecież się odwołuje. Co gorsza, losy młodych bohaterów są nam całkowicie obojętne. Czego jednak można było się spodziewać po filmie twórcy ekranizacji pierwszej części „Zmierzchu?
Wydanie DVD:
Galapagos tym razem nie rozpieszcza. W materiałach dodatkowych znajdziecie jedynie kilka scen niewykorzystanych w filmie, które prawdę mówiąc nie wnoszą zbyt wiele do całej historii. Strona techniczna to standard, poniżej którego dystrybutor nie schodzi – pięciokanałowy dźwięk, polska wersja językowa (lektor i napisy) oraz obraz w formacie 16:9.