Ewangelia według Jaskółki
Aby zacząć coś od nowa trzeba na dobre pożegnać się z przeszłością. Debiut Bartosza Wawrasa oferuje psychoanalityczną rozgrywkę z traumą, jednak jej wynik wypada słabo.
Punkt wyjścia jest intrygujący, bowiem „Jaskółkę” otwiera apokaliptyczna wizja świata (prawie jak w „Melancholii” Larsa von Triera). Według prognozy Henia, pracownika wysypiska wkrótce stanie się coś złego. Zniszczeniu ulegnie dotychczasowa rzeczywistość. Trochę to surrealistyczna przepowiednia skoro bohaterowie znajdują się w eleganckiej karecie na środku śmietniska. Słowa okazują się jednak prorocze. Powraca bowiem koszmar głównej bohaterki – Agnieszki Jaskółki, która w latach 70. dorastała w bynajmniej nie szczęśliwej rodzinie. Ojciec więcej czasu spędzał z butelką wódki niż córką. Zmuszał ją do gry na pianinie, aby zrealizować własne, niespełnione ambicje muzyczne. Radosne wspomnienia „kolorowych jarmarków” lat 70., trzeciego miejsca w mistrzostwach świata w piłce nożnej, wybrania Karola Wojtyły na papieża nie zapisały się w pamiętniku Jaskółki. Dziewczyna zachowała natomiast w pamięci występ Stana Borysa na festiwalu w Opolu w 1973 roku. Wykonywał on wtedy „Jaskółkę uwięzioną”, a u niej w domu
rozgrywała się libacja alkoholowa, która doprowadziła do tragedii. Wyparte przez bohaterkę zdarzenia powracają ze zdwojoną siłą, kiedy Agnieszka w Wielkanoc 2000 roku, piętnaście lat po ucieczce wraca do domu. Reżyser zaczerpnął tę historię z amerykańskiego artykułu opisującego kobietę, która dopiero po trzydziestu latach przypomniała sobie dziecięcą traumę.
„Jaskółka” rozgrywa się na kilku przestrzeniach czasowych, podzielona jest na biblijne rozdziały. Mamy więc współczesność i retrospekcje do czasu, gdy ojciec bezustannie podcinał córce skrzydła. Największym atutem filmu wydawałby się jego styl. Dość powiedzieć, że poetyka surrealizmu nie często wybierana jest przez twórców polskiego kina. Jednakże debiutujący Wawras nieumiejętnie buduje nastrój opowieści kontrastując mroczną opowieść o Jaskółce z przaśnymi czasami PRL-u. Tworzy quasi baśniową przypowieść o złym królestwie, jakim jest świat Agnieszki. Zapomina jednak o konsekwencji i wprowadza zbytnią koturnowość. Dominantę filmu stanowią przemoc i ból. Wawras pozostawia widza bez nadziei na zmianę. Nie wychodzi również poza utarty schemat narracji o traumie.
Film Wawrasa to pierwszy od pięćdziesięciu lat pełnometrażowy film dyplomowy PWSiT w Łodzi, który wchodzi do dystrybucji kinowej. Reżyser „Jaskółki” zalicza się do młodych twórców określanych jako obiecujący. Tak jak „Hardkor Disko” Krzysztofa Skoniecznego, tak i ten film stanowi kolaż myśli i emocji. Wyraźnie widać autorską stylistykę i znakomite opowiadanie obrazem (Wawras ten element opanował tworząc wcześniej mockument, czyli fałszywy dokument „MC. Człowiek z winylu”). Problem jednak dotyczy samej konstrukcji opowieści. Autor próbuje łączyć groteskę z dramatem. W tym przypadku tragiczne zakończenie stawia opór materii. O debiucie Bartosza Wawrasa można powiedzieć, że przypomina nieudany film braci Coen.