Film bez ikry
Czasem zdarza się tak, iż nie mam możliwości, aby powiedzieć coś sensownego na ten lub inny temat. Teraz wychodzi na to, iż film „Kodeks 46” nie jest dobrym tematem do rozważań. Nie jest, gdyż cała ta historia zupełnie mnie nie zainteresowała.
Zastanawiam się, co tak naprawdę warto powiedzieć o tym obrazie i czym dłużej myślę, tym mniej przychodzi mi do głowy. Pojawiał się nowy, zupełnie nieznany dystrybutor, który sięgnął po ten tytuł dorzucając go do i tak już wielu premier tego tygodnia. Bez względu jednak na to, czy pojawi się w piątek, czy za tydzień, bądź dwa nic dobrego z tego nie wyniknie, gdyż film ten nie wzbudził we mnie żadnego aplauzu.
Jest jakaś wydumana, futurystyczna... historia, jest on, jest ona, są jakieś dziwne karty, które są przepustką do miasta zakazanego. Karty nagminnie fałszowane i właśnie w związku z tym pojawia się on, czyli Will, aby zbadać temat.
No i bada, bada, odsuwa podejrzenia od pewnej kobiety, by później do niej wrócić i tak minuta za minutą... Nie wiem, po co sięga się po tak wydumane tytuły, w których, ani akcji, ani fabuły, dialogi nie tęgie i ktoś kto trafi na ten film do kina, wyjdzie z niego mocno zdegustowany, zmęczony i zaspany.
Chodziło mi po głowie skojarzenie z „Między słowami”, ale to była sztuka i coś zaskakującego, w przypadku „Kodeksu 46” trudno o sztukę, gdy sam film jest sztuką dla sztuki. Takim tytułem, którego wprowadzenie do kin to jedno, wielkie nieporozumienie.