Film, który przejdzie do historii
Na temat książki napisano i powiedziano już wszystko. Ten, kto czytał wie, o czym mówię. Każdy, kto jej nie zna swoją podróż w świat zmysłów i zapachów powinien zacząć właśnie od lektury. Dopiero później warto poznać filmową adaptację „Pachnidła”. Dzięki temu zabiegowi będzie to bardziej zaskakujące doznanie.
Znam lepsze i gorsze adaptacje. Znam takie, które w ogóle nie powinny się pojawić, znam kilka dobrych i ciekawych. Jeśli spojrzeć na „Pachnidło”, to wkład pracy potężnego sztabu ludzi przynosi efekt bliski doskonałości.
Musiałem zmierzyć się z tym filmem dwa razy, abym mógł napisać kilka mądrych słów. Choć mam wrażenie, że dwa to zbyt mało. Rzadko się zdarza, aby natłok myśli trudny był do ubrania w słowa, gdyż nie o słowa tu idzie. One same w sobie są niczym, jeśli myślimy o filmowym „Pachnidle”.
Tu ważne jest wszystko to, czego one nie oddadzą.
20 lat temu Patrick Süskind nie przypuszczał nawet, jak wielką zyska popularność przyczyniając się do powstania zaskakującej pod każdym względem powieści. Jean Baptiste Grenouille zawładnął na dobre umysłami i sercami wszystkich, którzy byli przy jego narodzinach na śmierdzącym nad wyraz rybnym targu. A także później, w trakcie całej jego podróży, aż, do Grasse.
Zmysł, który chyba najtrudniej oddać. Pisząc można odwoływać się do wielu porównań, takich lub innych zwrotów. Robiąc film trzeba sięgać dalej dbając o jak najbardziej doskonały efekt. A ten autorstwa Toma Tykwera jest nad wyraz przekonujący.
Süskind miał rację zwlekając z odsprzedaniem praw autorskich do sfilmowania powieści. I choć ustawiali się w kolejce wielcy myślę, że padło na najbardziej odpowiednią osobę. Tą samą, która przymiarki do tego filmu robiła już kilkanaście lat wcześniej. Cierpliwość została nagrodzona.
Tykwer nie uprościł sobie zadania. Wykazał się wyjątkowym kunsztem, jako reżyser koordynując pracę setek ludzi. Zadbał o wszystkie szczegóły począwszy od najważniejszego – odtwórcy głównej roli. Podobnie, jak w wypadku reżyserii o rolę ubiegało się wielu znanych, podziwianych, ale zbyt już nam ogranych. Wybór padł na nikomu nie znanego aktora. I choć wizualnie może nieznacznie odbiegać od wyobrażeń czytelnika, to jednak Patrick Süskind może być dumny z tego, co pokazał i jak wykreował swoją rolę.
Jean Baptiste Grenouille narodził się na nowo.
Scena, w której przychodzi na świat. Zakrwawione, brudne, z szybko odciętą pępowiną niemowlę leżące w odpadkach rybnych. Walczy o życie. Słychać coraz szybsze… bicie serca i widać coś jeszcze. Swoim małym noskiem zaczyna zbierać wszystkie zapachy z całego placu. Widać jak drży z podniecenia, wciąż łaknąc więcej i więcej. Serce przyśpiesza. Już wie, że nie umrze. I nagle pierwszy krzyk radości. Krzyk życia.
Taki jest ten film. W każdej scenie doskonały, zaskakujący, z pełnym wyrachowaniem kroczący krok za krokiem za każdym z napotkanych zapachów. Tak, warto wcześniej poznać książkę, o czym pisałem, powyżej, aby później cieszyć oczy tą wyrazistością obrazu w niesamowitym przekazie poznawania i odkrywania. Tego wszystkiego, co może nam zaoferować zmysł powonienia, najbardziej ulotny i nienamacalny.
Mistrzostwo, jakie pokazał Ben Whishaw, zawdzięczać może zapewne również, obok talentu, wskazówkom i radom Dustina Hoffmana. To on, jak nikt inny, pokazał, kim tak naprawdę jest mistrz Baldini. Gra, która nie pozostawia cienia wątpliwości, że jest to aktor wybitny i doskonały. Duet, Whishaw – Hoffman, lepszej kompozycji nie można chyba sobie wymarzyć. Nie bez znaczenia jest fakt, że to właśnie terminowanie u mistrza Baldiniego miało niebagatelny wpływ na dalsze, nad wyraz przebiegłe poczynania Grenouille’a.
Można napisać o tym filmie wiele. Warto jednak skupić się na sprawach najważniejszych. Wyjątkowo dobrze opracowanej scenografii. Misternie przygotowywanych strojach, które z odpowiednim makijażem dały oszołamiający efekt. Role kobiet, które tu, w „Pachnidle” mają nad wyraz istotne znacznie. To dzięki nim Grenouille tworzy swój zapach doskonały, dzięki któremu zniewoli lud Grasse w miłosnym uścisku.
Scena, która bez wątpienia nie ma i nie miała nigdy wcześniej sobie równych. Odważna. Piękna. Oszołamiająca. Wyuzdana, a jakże subtelna. Scena, która jest wytwornym zwieńczeniem tego filmu. Akord bazowy zmysłowego „Pachnidła”.
Z pełną świadomością nie piszę otwarcie o wszystkim, nie odkrywam wszystkich kart. Każda perfuma składa się z 3 akordów, 12 odrębnych nut. Głównego, serca i bazowego. Tworząc w całości 12 nut. Główny akord zawiera pierwsze wrażenie, a po kilku minutach przechodzi do akordu serca, motywu perfumy. Utrzymuje się kilka godzin. W końcu akord bazowy. Szlak wonny perfumy. Utrzymuje się kilka dni.
Jednak jest też 13 nuta. To dzięki niej akord bazowy ma jedyny w swoim rodzaju kształt. I to ona sprawi, że długo jeszcze po wyjściu z kina nie zapomnicie o „Pachnidle”.