Holly-Bolly

Połączenie romansu, polityki, religii i, na domiar wszystkiego, wyczynów Shahrukha Khana w roli autystycznego mężczyzny to za dużo nawet jak na bollywoodzkie standardy. Zwłaszcza, że tym razem specyficzną formułę indyjskiego kina przełamuje zapatrzenie w standardy zachodnie. Filmowi Karana Johara brakuje więc zwyczajowego entuzjazmu zaklętego w musicalowych sekwencjach, jest za to cała reszta - patos, dosłowność i szafowanie uczuciami. Problem w tym, że Bollywood bez muzyki to Hollywood zwielokrotnione do n-tej potęgi: ciężkostrawne, ostentacyjne i niejednolite. Tylko na tej płaszczyźnie za jednym zamachem otrzymać możemy manifest przynależności, traumę 9/11, skutki Katriny, a wszystko to skwitowane uściskiem dłoni z Barackiem Obamą.

04.05.2010 12:48

Proszę mnie źle nie zrozumieć, intencje twórców "Nazywam się Khan" wydają się szlachetne, ale ich język jest cokolwiek prymitywny. Pozbawiona esencji bollywoodzkiego czaru walka o zaakceptowanie inności staje się niedorzecznym połączeniem "Forresta Gumpa" i "Fahrenheita 9.11", grzęznącym w pompatycznych banałach. Społecznym ograniczeniom i umysłowemu prostactwu Johar przeciwstawia argumenty, których wyszukanie zbieżne jest z prawdami wygłaszanymi przez matkę głównego bohatera - ot, nie ma podziałów, nie ma uprzedzeń. Wiara w ludzkie odruchy jest wspaniała, ale nie da się dzięki niej uleczyć chorego kraju. A to właśnie usiłuje robić autor filmu - bezceremonialnie wkracza na amerykańskie terytorium i, mając tylko teoretyczną wiedzę na temat lokalnych realiów, analizuje ją na własny użytek.

Jego perspektywa jest podwójnie zakrzywiona - bohaterem opowieści jest autystyczny Muzułmanin, którego rodzinę w obliczu ataku na World Trade Center spotykają rasowe i religijne szykany. Temat to ciekawy, bo nieczęsto podejmowany przez kino amerykańskie, ale film Johara, przemawiając do świadomości aż za prostymi hasłami, nie ratuje sytuacji bardziej niż twitterowe wywody zaniepokojonej losami świata Kim Kardashian. Bohater, chory na delikatną odmianę autyzmu Rizwan Khan, odbywa podobną podróż co Forrest Gump, zaczynając od walki z własnymi ograniczeniami, kończąc na politycznej agitacji. W postać tę wciela się Shahrukh Khan, co przy jego aż nazbyt perfekcyjnym warsztacie dodatkowo pogrąża wszelką szczerość intencji.

Rola Rizwana w oderwaniu od dotychczasowego emploi bollywoodzkiego bożka początkowo jest jeszcze szokiem termicznym, jednak stosunkowo szybko staje się wystudiowanym aktorskim popisem, któremu brak autentyczności. Shahrukh stroi miny, wywraca oczami, ale nie udaje mu się przeniknąć dramatu swojej postaci. Cóż z tego, że prostolinijny i dobroduszny Rizwan wzbudza odruchową empatię, skoro tory jego żywota wyznaczają baśniowe przekłamania? Nie o jego dobre samopoczucie w tym wszystkim chodzi, nawet nie o prostą asymilację chwalebnych poglądów, lecz o najzwyklejszą w świecie emocjonalną pożywkę. Nie zapominajmy więc, że nawet bez musicalowych wstawek, z całym multum "istotnych" zagadnień, wciąż jest to przede wszystkim bollywoodzki teatrzyk, którego szczerość ogranicza potrzeba zarobkowania. Za taką walkę z niesprawiedliwością świata serdecznie dziękuję.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)