J.A. Bayona dla WP: "kanibalizm jest pobocznym wątkiem tej historii"

- Ktoś decyduje się oddać swoje ciało, by koledzy mogli je zjeść i przeżyć. I patrząc na to w ten sposób, w ich zachowaniu nie ma sensacji. To był akt miłości względem przyjaciela - mówi w rozmowie z WP J.A. Bayona, reżyser wstrząsającego "Śnieżnego bractwa" na Netfliksie. Film opowiada o katastrofie lotniczej sprzed ponad 50 lat.

J.A. Bayona opowiedział na EnergaCamerimage w Toruniu o powstawaniu filmu "Śnieżne bractwo"
J.A. Bayona opowiedział na EnergaCamerimage w Toruniu o powstawaniu filmu "Śnieżne bractwo"
Źródło zdjęć: © Getty Images, Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

13 października 1972 r. miała miejsce katastrofa lotu Fuerza Aérea Uruguaya 571. Z Urugwaju do Chile leciała drużyna rugbystów, ich znajomi, członkowie rodzin. W sumie na pokładzie znajdowało się 45 osób. Samolot rozbił się w Andach. Od razu zginęło 12 osób. Bilans ofiar rósł z każdym dniem. Nie mieli nic, by przetrwać na mroźnym górskim pustkowiu. Nie mieli jedzenia, ciepłych ubrań, leków. Po 10 dniach w uratowanym z wraku radyjku usłyszeli, że służby zaniechały poszukiwać.

Aż 16 osobom udało się przeżyć. Uratowano ich po 72 dniach. Co przeżyli? Co musieli zrobić, by wygrać niemożliwą walkę z mrozem, głodem, strachem i siłami natury? O tym opowiada film "Śnieżne bractwo". Za kamerą stanął Juan Antonio Bayona, znany z nakręcenia takich filmów jak "Sierociniec", "Jurrasic World: Upadłe królestwo", "Niemożliwe" czy serialu "Pierścienie Władzy". Jak wyglądała praca nad "Śnieżnym bractwem" opartym na książce Pablo Verciego o tym samym tytule?

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Pomyślałbyś jako 19-latek, gdy spotkałeś po raz pierwszy swojego mentora, Guillermo del Toro, że po wielu latach będziesz jeździł po świecie ze swoim własnym filmem, który będzie startował w wyścigu po Oscary?

J.A. Bayona: To była niesamowita droga. Wiesz, spotkałem Guillermo del Toro po raz pierwszy na festiwalu filmowym w Sitges. Byłem nowiutki w świecie filmu, jeszcze nie miałem żadnego doświadczenia. Ale zawsze marzyłem o byciu filmowcem. Guillermo wyprodukował mój pierwszy film, którego premiera odbyła się właśnie na festiwalu w Sitges. To był niezwykle emocjonujący dzień, który zawsze zapamiętam.

Za co dokładnie?

Wtedy po raz pierwszy z widowni przeniosłem się na scenę.

A teraz, po wielu latach od tamtego debiutu, trafiłeś z nowym filmem na Camerimage, do Torunia.

To niesamowite, bo gdy studiowałem film w Barcelonie, wielu moich kolegów i koleżanek z roku wyjeżdżało co roku na Camerimage. Festiwal nie był mi obcy. Nasłuchałem się historii o tym, jak się tu świetnie bawią, kogo spotykają. W końcu po raz pierwszy mogłem sam przyjechać i przedstawić widzom swój film, czyli "Śnieżne bractwo".

W sieci można przeczytać, że prace nad filmem trwały 10 lat. Dlaczego aż tyle?

Dziesięć lat zajęło znalezienie finansowania dla tego projektu, który chcieliśmy zrobić po hiszpańsku i z dużym rozmachem. To ogromna, ambitna produkcja, która była dla nas wszystkich ogromnym wyzwaniem. Zdecydowaliśmy, że będziemy kręcić nie w studiach, a w prawdziwych górskich lokacjach. Ale tak bardzo kochaliśmy ten projekt... Historię o katastrofie samolotu w Andach znałem od dawna. Tak mi się przynajmniej wydawało. Przeczytałem wiele razy książkę, na której podstawie napisaliśmy scenariusz, ale w trakcie prac nad filmem poznałem nową perspektywę. Rozwinęła się u mnie obsesja na punkcie tej historii. Ta pasja była naszym paliwem przez 10 lat.

Reżyser na planie filmu "Śnieżne bractwo"
Reżyser na planie filmu "Śnieżne bractwo"© Materiały prasowe | QUIM VIVES

Katastrofę samolotu przeżyło w sumie 16 osób. Dziś żyje 14 z ocalałych. Czy byli włączeni w pracę nad "Śnieżnym bractwem"?

15 mężczyzn żyło, gdy zaczynaliśmy pracować nad filmem, ale jedna z osób zmarła trzy miesiące temu. Bardzo nam zależało na tym, by ocaleni zaakceptowali naszą produkcję i byli jej częścią. To było niesamowite doświadczenie, bo ocaleni byli w ciągłym kontakcie z naszymi aktorami. W każdym momencie aktorzy mogli do nich zadzwonić z planu i zapytać: "Co robiłeś w tej sytuacji, bo właśnie to odtwarzam?".

W jaki sposób chciałeś podjąć niezwykle wrażliwy temat, jakim jest kanibalizm, którego musieli dopuścić się ocaleni?

Gdy czytałem książkę, miałem wrażenie, że kanibalizm jest bardzo pobocznym wątkiem tej historii. Pablo Verci, pisząc swoją książkę, wykonał niesamowitą pracę, zwracając uwagę nie na to, że dana osoba decyduje się zjeść ludzkie ciało, a postawił akcent na to, że ktoś decyduje się oddać swoje ciało, by koledzy mogli je zjeść i przeżyć. I patrząc na to w ten sposób, w ich zachowaniu nie ma sensacji. To był akt miłości względem przyjaciela. Dla mnie właśnie takie przedstawienie tematu było największą niespodzianką. Ludzkie podejście do tak skrajnie trudnego tematu. Czytałem książkę i płakałem za tymi, którzy zmarli. Nikt wcześniej nie pokazał ich perspektywy. Twórcy, którzy do tej pory podejmowali ten temat, skupiali się na tych osobach, które ruszyły w góry. Przedstawiano ich jako bohaterów, a ci prawdziwi ocaleni nigdy tak o sobie nie myśleli.

Co dla ciebie znaczy ten film?

To jest powrót do domu. To powrót do tego, kim naprawdę jestem jako reżyser. Nakręciłem trzy filmy w Hiszpanii, po czym udałem się do Hollywood i tam zrobiłem znany blockbuster i serial telewizyjny z ogromnym budżetem. Teraz, dzięki "Śnieżnemu bractwu", wracam do swojej Hiszpanii. I zdałem sobie sprawę, że to właśnie to chcę robić w życiu.

"Śnieżne bractwo" to historia przetrwania. Postanowiliśmy opowiedzieć traumatyczną podróż tych ludzi w najbardziej autentyczny sposób. Staraliśmy się tak poprowadzić naszych aktorów, by przeżyli emocje jak najbliższe temu, co przeżyły prawdziwe postaci tej historii sprzed lat. Aktorzy byli na restrykcyjnej diecie, nagrywali w ekstremalnych warunkach daleko od domu, musieli mierzyć się z mrozem. Wszystko, co dla nas było porażającym filmowym wyzwaniem, dla nich miało być ułatwieniem w realnym przedstawieniu wydarzeń.

ekipa na planie filmu w Andach
ekipa na planie filmu w Andach© Materiały prasowe

Aktorzy to naturszczycy, prawda?

Tak i ma to sens, bo przecież ci, którzy przeżyli katastrofę samolotu z października 1972 r. byli bardzo młodymi ludźmi. Chcieliśmy pracować z aktorami z Argentyny, a tam przemysł filmowy nie jest jeszcze rozwinięty, nie ma wielu bardzo doświadczonych aktorów. Ale zależało mi też, by pracować z nowymi twarzami, a nie z gwiazdami, bo wydaje mi się, że tak można osiągnąć coś naprawdę autentycznego.

Serwujesz w "Śnieżnym bractwie" tak mocne sceny, że oni musieli być przerażeni na planie.

Czasem faktycznie byli. Aktorzy byli jednak cały czas pod opieką trenerów aktorstwa, lekarzy i mnóstwa osób z produkcji, którzy dbali o ich dobro. To dla ekipy naszych aktorów była bardzo trudna podróż. Wszystkie niedogodności, te ekstremalne warunki, wpływały jednak na ich performance. Ale było to naprawdę emocjonalne doświadczenie. To był taki plan zdjęciowy, taka praca, która trafia się być może nam wszystkim raz w życiu.

"Śnieżne bractwo" wygląda jak jedno wielkie wyzwanie, ale co było dla ciebie najtrudniejsze?

Najtrudniejsze było to, by codziennie rano wstać i ruszyć do pracy. Wszystko było niezwykle trudne. Musieliśmy mierzyć się z nieprzewidywalną naturą, z pogodą, która co chwilę się zmieniała. Jasne, były sceny, które wystawiały nas na naprawdę ogromną próbę, jak np. scena lawiny. To wykańczało naszych aktorów. Ale mam wrażenie, że każdy dzień był jak wspinaczka amatora w Andach.

"Śnieżne bractwo"
"Śnieżne bractwo"© Materiały prasowe

Co z efektami specjalnymi? Dużo ich używaliście w filmie?

Efekty specjalne były używane przede wszystkim do zasłonienia momentami tła, ale przede wszystkim decydowaliśmy się na prawdziwe sytuacje, prawdziwy śnieg, prawdziwe zmiany pogody i wszystkie inne trudności, które pojawiały się na miejscu w górach. W Andach byliśmy aż trzy razy, by nakręcić materiał.

Jak reagują pierwsi widzowie?

Niesamowicie. Po raz pierwszy w swojej karierze doświadczam takich entuzjastycznych, przejmujących reakcji widzów.

Myślisz, że "Śnieżne bractwo" może w jakiś sposób korespondować z tym, co dziś dzieje się na świecie?

Dla mnie esencją tej historii jest to, że tu i ja jesteśmy połączeni. Jeśli ty przeżyjesz, to ja też. Dziś żyjemy w świecie, w którym zapominamy o tym, że wszystko jest ze sobą połączone.

"Śnieżne bractwo" ze zdjęciami Pedro Luque znalazło się w tym roku w Konkursie Głównym 31. EnergaCamerimage w Toruniu, gdzie powalczy o Złotą Żabę. Film będzie hiszpańskim kandydatem do Oscara. Produkcję będzie można oglądać na Netfliksie od stycznia.

Rozmawiała Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Czasie krwawego księżyca" i prawdziwej historii stojącej za filmem Martina Scorsese, sprawdzamy, czy jest się czego bać w "Zagładzie domu Usherów" i czy leniwiec-morderca ze "Slotherhouse" to taki słodziak, na jakiego wygląda. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Film
Energa Camerimagecamerimagejuan antonio bayona
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)