Jak duża porcja bardzo słodkich lodów

Film "Rozstania i powroty" jest jak duża porcja bardzo słodkich lodów. Na ich widok ślinka leci, a i początki jedzenia to spora przyjemność. Jednak im bliżej końca, tym bardziej robi się człowiekowi niedobrze.

01.02.2007 14:56

Will (Jude Law) jest wziętym architektem, który właśnie otworzył w niezbyt ekskluzywnej dzielnicy Londynu nowe biuro. Zaraz po uroczystej inauguracji zostaje ono splądrowane przez złodziei. Nie mogąc liczyć na pomoc policji, Will zacznie sam ścigać złoczyńców, co w efekcie doprowadzi go do Amiry, pochodzącej z Bośni krawcowej.

Miedzy tą dwójką narodzi się niespodziewane uczucie. Tym bardziej niespodziewane, że Will od 10 lat żyje ze Szwedką Liv i pomaga jej w wychowaniu chorej córki.

Podstawowym problemem historii opisanej w filmie jest jej zupełne nieprawdopodobieństwo emocjonalne. Przez trzy czwarte scenariusz jest w miarę bliski życia, lecz nagle zaczyna się rozpadać jak domek z kart. Ludzie zranieni, na rozdrożu, zagubieni zachowują się zupełnie inaczej niż bohaterowie "Rozstań i powrotów".

Ekran zapełniają mało autentyczne postaci jak brytyjski architekt, który zakochuje się w czarnoskórej sprzątaczce, zgorzkniały policjant, który w wolnych chwilach zajmuje się… sprowadzaniem na dobrą drogę bośniackich złodziei oraz rumuńska prostytutka, która wygląda jak... gwiazda filmowa.

Zupełnym niewypałem jest też rola Juliette Binoche jako bośniackiej emigrantki Amiry. Francuska aktorka grająca po angielsku islamską Bośniaczkę to doprawdy karkołomny pomysł.

Anthony Minghella ma na koncie kilka znakomitych kostiumowych wyciskaczy łez. Przecież "Wzgórze nadziei" a szczególnie "Angielski pacjent" to bardzo udane pozycje. Arcydziełem jest obraz "Utalentowany pan Ripley", dzięki któremu rozpoczęła się międzynarodowa kariera Jude'a Law.

Tamte filmy powstawały jednak na podstawie znakomitych książek. "Rozstania i powroty" to dzieło całkowicie autorskie i być może tu tkwi problem. Minghella jest bowiem znacznie lepszym reżyserem niż scenarzystą.

Znakomita jest natomiast Robin Wright Penn jako zimnokrwista Szwedka, której miłość nie przybiera formy błagań, szlochów i achów. Choćby dla niej warto wybrać się na najnowszy, niestety rozczarowujący, obraz brytyjskiego twórcy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)