Jak trudno być piękną i nie walić po mordzie
Właściwie o tym, jak trudno jednocześnie być piękną kobietą, ale przy tym z gracją nokautować złoczyńców, nauczyła nas Sandra Bullock już w kilku poprzednich swoich filmach jak choćby pamiętny „Speed”. Tym razem, ponownie wcieliła się w rolę silnej i lekko „mało kobiecej” agentki, która wpada w ramiona szału piękności. Agentki, która musi zrzucić ukochany mundur, odsunąć od siebie ukochaną tarczę wściekłości i zawalczyć własną, ukrytą niegdyś głęboko, kobiecością.
„Miss Agent I”, była naprawdę zabawną komedią, w której to policyjny Kopciuszek, zmienia się w piękność zdolną stawić czoła najpiękniejszym kobietom USA, a nawet pokonać je w szrankach konkursu piękności. Oczywiście wszystko pod przykrywką poszukiwania wielkiego złoczyńcy.
Film, zaskakująco zabawnie i mądrze, udowadniał, że nie wszystkie piękne kobiety są głupie, że pokój na ziemi, to naprawdę istotne marzenie, lecz przede wszystkim, opowiadał o tym, że przyjaźń, to trudne i największe z wyzwań. Dawał też nadzieję, że zawiść, nienawiść i wszelkie inne złe uczucia można pokonać, ale był też zwykłą, zabawną komedią. Niestety kolejny występ Bullock, podobnie jak w sequelu filmu: „Speed”, okazuje się być lekką wpadką. Nie znaczy tu jednak, że zawiniła sama aktorka, raczej naciągany scenariusz.
Wiadomo było, że agentką nasza bohaterka być już nie może. W końcu któż nie widział jej w telewizji, każdy by się poznał, dlatego twórcy obrazu, postanowili stworzyć z niej to, czym pogardzała. Piękność, która pracuje jako twarz, ciało, oraz... public relations do spraw mediów FBI. Powoli przekształca się ponownie w piękność typu Barbie, niestety tym razem nie tylko zewnętrznie, ale też wewnętrznie, co jest swego rodzaju mistrzostwem… Staje się przekonująco nieczuła i „pusta”.
Nawet do „walenia po mordzie” (w którym była tak dobra), wynajęto jej kogoś, w końcu nie może już sama łamać sobie paznokci, ani tym bardziej sprawiać negatywnego – agresywnego wrażenia. I tak, załamana po rozstaniu z facetem, nasza pierwsza Barbie FBI, musi nie tylko zmierzyć się z samą sobą, ale też z Sam (Regina King), przydzieloną jej, czarnoskórą agentką – ochroniarzem.
Bo co jak co, ale Sam potrafi jej udowodnić jak bardzo niegdyś ikona i symbol kobiecej części FBI, czyli Gracie Hart (Sandra Bullock) się zmieniła, i to nie na lepsze. Trzeba coś zrobić, w końcu porwana przyjaciółka – Miss USA, może zginąć w każdej chwili, a w męskim FBI, kobiece zdanie, czy przeczucie, się nie liczy.
I tak otrzymujemy kolejną część przygód Gracie Hart. Kolejną, na pewno znacznie gorszą, niż część pierwsza. Miejscami nawet niestety... nudną. Tylko wprowadzenie prostej, silnej Sam w roli Bodyguarda, która myśli trzeźwo i widzi wszystko realnie, a przede wszystkim zwyczajnie potrafi „prosto z mostu” powiedzieć prawdę, daje niezłego kopa. No i jeszcze to finalne pływanie, to chyba jedna z tych scen, dla której warto przedrzemać sporą część tego filmu.
No dobrze, i jeszcze może dla samej Sandry Bullock, której co prawda zwyczajowe i już trochę ograne miny, nadal jednak śmieszą. Bez żadnych głębszych podtekstów. Poza tym, że przyjaźń, to coś, na co trzeba naprawdę zasłużyć, oraz coś, co często wymaga ogromnych poświęceń.