Jan Nowicki się nie wstydzi, ale się denerwuje
"Proszę Państwa, warunki, w jakich przychodzi grać polskich aktorom są katastrofalne. My pracujemy zupełnie za darmo! To jest jakaś totalna klęska finansowo-organizacyjna. W tym kraju jest chyba jakiś Minister Kultury - ale jak można być gospodarzem bez gospodarstwa." - w ten właśnie sposób opowiadał o pracy na planie polskiego filmu rozżalony Jan Nowicki.
Oczywiście tylko człowiek mało inteligentny może uznać te słowa jako wyrzut frustrata. Tak naprawdę Nowicki odważył się po prostu powiedzieć coś, co większość artystów ukrywa, o czym się nie mówi, a może warto?
Na pewno nie jest tak z każdym projektem filmowym. Trudno sobie zresztą wyobrazić, aby w pewnych filmach zagrać za darmo - na przykład w "Starej baśni"...
Ale jeżeli znajduje się tu Artysta, który chce powiedzieć coś ważnego, ale nie jest to megahit albo ekranizacja szkolnej lektury, pieniądze nie płyną zbyt szerokim strumieniem. A czasem wprawdzie się znajdują, ale wtedy, gdy film jest już prawie gotowy. W takich sytuacjach trzeba być człowiekiem prawdziwie wielkiej wiary, aby udostępniać aktorom swoje mieszkanie, wozić ich na plan swoich samochodem i jeszcze wystawiać faktury za sprzęt...
A to wszystko opowiadając piękną, sentymentalną, momentami bardzo zabawną, ale mimo wszystko nieskazaną na komercyjny sukces historię przyjaźni trzech facetów po 60-tce.
A takie jest właśnie tło powstawania jednego z najbardziej urzekających i mądrych filmów ostatnich lat - "Tulipanów" Jacka Borcucha.
W głównych rolach zagrali Andrzej Chyra, Jan Nowicki, który na konferencji prasowej przyznał, że "Tulipany" to jeden z nielicznych filmów ze swoim udziałem, które widział i rozbawiony powiedział: "film jest naprawdę fajny. Nie muszę się go wstydzić" oraz od bardzo dawna nie oglądani na dużym ekranie Zygmunt Malanowicz (młody gniewny w 'Nożu w wodzie') i Tadeusz Pluciński. Genialnie grającym panom dzielnie kroku dotrzymują piękne panie: robiąca wyjątek dla Borcucha Małgorzata Braunek ("długo mówiłam Jackowi NIE, przekonał mnie właśnie tym, że to film o ludziach dojrzałych, takich, którzy są zepchnięci na margines współcznej rozrywki i kultury") i Ilona Ostrowska.
Tak naprawdę bezcelowe byłoby opowiadanie, o czym są "Tulipany" - sam reżyser i scenarzysta przyznał, że opowiedziana tu anegdota jest jedynie pretekstem do zastanowienia się nad najważniejszymi sprawami w życiu i "spotkania się z człowieczeństwem poza czasem".
Dlatego zdradzę Wam jedynie co znaczy tytuł filmu. "TuliPany" - tak początkowo miał być on pisany, wskazując widzom, że rzecz będzie o lubiących tulić panie panach. Pod wpływem Jana Nowickiego Borcuch zrezygnował z takiej jednoznacznej interpretacji na rzecz tego, z czym kojarzą się nam tulipany właśnie - z pięknem i ulotnością... "Tulipany to my" powiedział zamyślony reżyser.