Trwa ładowanie...
d2kr76y
25-11-2011 09:49

Jane klasyczna

d2kr76y
d2kr76y

Najnowsza adaptacja „Jane Eyre” trafia do nas w glorii tej najlepszej i najbardziej oddającej ducha oryginału. Twierdzenia te nie są jednak do końca zgodne z prawdą – za najbardziej udaną powinna uchodzić czterogodzinna wersja telewizyjna z 2006 roku. Nowa „Jane…”, wyprodukowana zresztą przez BBC Films (serial puszczano właśnie w tej stacji) jest tylko jej skrótową wersją deluxe, z popularnymi gwiazdami w rolach głównych.

Nie czyni to oczywiście filmu Cary’ego Fukanagi z miejsca ułomnym, ale nie ulega wątpliwości, że jego renoma zostaje tym samym wyraźnie nadwątlona. Przynajmniej w oczach tych, którzy telewizyjną wersję widzieli. Szczęśliwie, klasyczną już powieść Charlotte Bronte naprawdę trudno zepsuć – to wciąż fascynując historia miłosna.

Tytułowa Jane, jak reklamuje swój film dystrybutor, nie była dziewczyną, która szukała niezobowiązującego romansu. Rozum podpowiadał jej (Mia Wasikowska)
wprawdzie, że magnetycznemu, ale i nieokrzesanemu Rochesterowi (Michael Fassbender)
nie można zaufać, a ona i tak zakochała się w nim bez reszty. Niespodziewane uczucie pokonało różnice klasowe i obyczajowe przyzwyczajenia, co jest dziś może już oklepaną, ale jednak największą wartością tej historii.

Fukanaga, autor znakomitej „Ucieczki z piekła” (polski tytuł jest dość spłycający), nie szarżuje. Opowiada koleje ich romansu po swojemu, czasem decydując się na dość radykalne skróty, ale bez szafowania gotyckimi ornamentami czy sugestywną estetyką. To dumny film kostiumowy, a jednak nie ma w tym blichtru, jaki zapewne wymogłoby na nim Hollywood. Czy to właśnie dlatego reżyser postanowił nakręcić film w Wielkiej Brytanii?

d2kr76y
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2kr76y