Jerzy Stuhr: jest mi przykro, że wokół mnie są ludzie, dla których Europa nie stanowi żadnej wartości
Jerzy Stuhr skończył 71 lat. To był dla niego dobry rok. Na dobre przegonił widmo choroby. Odebrał Orła za całokształt twórczości. W rozmowie z WP przyznaje, że na urodziny chciałby usłyszeć plan, który uzdrowi Polskę.
Łukasz Knap: Czego można panu życzyć na urodziny?
Jerzy Stuhr: Życzyłbym sobie, żeby ktoś pokazał mi jak zamierza uzdrowić nasz kraj. To by mnie bardzo wzmocniło, gdyby ktoś powiedział, że obniży ceny gazu, aby ludzie znowu zaczęli palić gazem, a nie węglem. Albo żeby ktoś przedstawił nową listę lektur dla moich wnuków, aby poznali jasne i ciemne strony naszej historii. Bardzo by mi się to spodobało.
A czego pan sam sobie życzy?
Większej umiejętności skupienia się. W moim wieku czasami przychodzi mi to z trudnością, bo prowadzę rozległe życie rodzinne, osobiste i zawodowe. Moja natura wymaga ode mnie ładu wewnętrznego. Życzyłbym sobie, żeby nie napadło mnie gombrowiczowskie “rozmemłanie”.
Jak rozumiem z pana wcześniejszej wypowiedzi, trudno panu osiągnąć ład wewnętrzny w obecnej sytuacji politycznej?
Moją wielką ambicją w życiu było być w Europie. Jestem z pokolenia żelaznej kultury, które stoczyło ciężką walkę, żebyśmy wszyscy dziś mogli czuć się Europejczykami. Gdy byłem dzieckiem robiły na mnie wrażenie opowieści dziadków o Wiedniu i Cesarstwie. Dziś jest mi przykro, że wokół mnie są ludzie, dla których Europa nie stanowi żadnej wartości. Mało tego, zaczynam być podejrzewany, że coś za bardzo garnę się do tej Europy. Za granicą jestem pytany o sytuację w kraju i łapię się na tym, że bardziej zastanawiam się jak dobrać słowa niż odpowiedzieć szczerze dziennikarzowi, bo wiem, że mój wywiad będzie czytany w polskim konsulacie. Podobne obawy miałem w latach 70. i 80. Przykra sprawa.
Czyli jakiej Polski pan sobie życzy?
Polski otwartej, zapewniającej mi zdrowie. Całe życie pracuję głosem i jestem sejsmografem smogowym, bardzo wyczulonym na zanieczyszczenie powietrza, które dotyka także moich wnuków. Chciałbym, żeby uzdrowisko w Rabce, którego często jestem gościem, mogło być w przyszłości nazywane uzdrowiskiem. Chciałbym też, żeby na moich “Szewców” przychodziło jak najwięcej młodzieży szkolnej. Witkacy nie jest dziś autorem zrozumiałym.
Czyli życzyłby pan sobie, żeby przewietrzyć Polskę?
Ładnie pan to nazwał. To określenie pasuje dosłownie i w przenośni. Z natury jestem optymistą. Wiem, że Polacy na dobre i na złe mają zaszczepiony gen wolności. Nie pozwolimy sobie niczego narzucić. Niestety często mylimy wolność z anarchią, co jest niebezpieczne. Polak będzie buntownikiem, ale będzie też rebeliantem. Trzeba włożyć dużo wysiłku, żeby bunt był buntem twórczym.
Pan też zawsze czuł w sobie potrzebę buntu?
Jako artysta zawsze się buntowałem, dziś teraz trochę mniej. Zawsze ciągnęło mnie do zawodów, które kojarzyły mi się z wolnością. Powolutku uczyłem się, że nie ma wolności absolutnej, że zawsze są jakieś ograniczenia. Dziś rozumiem, że ważniejsza od celu jest droga. Trzeba iść.