Jestem już gdzie indziej - wywiad z Mateuszem Kościukiewiczem

Po filmach „Wszystko, co kocham” i „Matka Teresa od kotów” Mateusz Kościukiewicz zdobył rozgłos, ale i opinię osoby trudnej w kontaktach, co, zdaniem aktora, nie jest zgodne z prawdą. Potem była Nagroda im. Zbyszka Cybulskiego i… telefon z propozycjami zamilkł. Do czasu. W filmie „Bez wstydu” Filipa Marczewskiego aktor zagrał główną rolę u boku Agnieszki Grochowskiej. Zobaczymy go również w epizodzie w filmie „Wałęsa” Andrzeja Wajdy. W tym roku Mateusz Kościukiewicz skończył 26 lat,
zmienił się, dojrzał i, co sam podkreśla, „jest już gdzie indziej”.

Jestem już gdzie indziej - wywiad z Mateuszem Kościukiewiczem
Źródło zdjęć: © AFP

12.07.2012 13:44

- W maju skończyłeś 26 lat. Należysz do mężczyzn „rocznicowych”, którzy obchodzą urodziny, imieniny oraz inne jubileusze?

- Nie jestem. W ogóle nie obchodzę rocznic, które są związane bezpośrednio ze mną. Wolę świętować czyjeś.

- Również w maju podczas tegorocznego Gdynia Film Festival w Konkursie Głównym startował film „Bez wstydu” Filipa Marczewskiego, w który zagrałeś u boku Agnieszki Grochowskiej. Powiedziała ona, że bardzo dobrze się z Tobą grało. Na planie byłeś dla niej osobą nieodgadnioną, co poczytuje za Twój wielki atut. Jak to skomentujesz?

- To bardzo miłe, co powiedziała Agnieszka. Co do relacji aktorskiej między nami, mogę powiedzieć, że była ona bardzo profesjonalna. Jeśli zainspirowało ją to, że byłem dla niej zaskakujący i wyszła z tego jakaś prawda i życiowa realność, to tym lepiej dla filmu.

- Czujesz się tajemniczym i nieodgadnionym mężczyzną?

- W każdą rolę, którą do tej pory zagrałem, wkładałem wiele swojego serca, emocji i wrażliwości. W bohaterach filmów - „Wszystko, co kocham”, „Matka Teresa od kotów” - jest to głęboko zawarte. Nie trudno to odczytać. Ludzie odbierają mnie bardzo różnie.

- Spotykasz się z krytyką?

- Nie tyle może z krytyką, co z niechęcią. Z racji nieobliczalności, której wielu ludzi nie posiada i stara się dopatrzeć u innych.

- Wróćmy do filmu. Ekipa „Bez wstydu” przyznała, że wasze relacje były tak wiarygodne, że chwilami miało się wrażenie podpatrywania prawdziwej sceny z życia wziętej…

- To mogło być złudzenie. Twórcy filmu z założenia wierzą w niego. Pewne rzeczy łatwiej wyobrazić sobie na planie. Czy dzisiaj by tak powiedzieli, gdybyśmy stali obok siebie i rozmawiali? Myślę, że nie. Jest coś takiego w atmosferze na planie, że aktorzy, którzy kreują postaci, w sposób naturalny i wiarygodny, tworzą pewną iluzję. Trudno jest grać postać w filmie nie wierząc w nią, nie dając jej swojego życia. To taki dziwny zawód. Ciężko z tym dyskutować. Ja z mojego doświadczenia filmowego wiem, że oddanie się pełne jest bardzo niedobre dla filmu, projektu, roli.

- Trudniej się z takiej roli, w którą się mocno angażujesz, otrząsnąć…

- To mity i zbędna wśród aktorów kokieteria. Egoizm zwykle bierze górę. Jeśli aktor nie zachowuje dystansu - wobec siebie, partnerów, innych twórców - skazany jest na utopię, która prędzej czy później go pogrąży.

- Głównym wątkiem „Bez wstydu” jest związek kazirodczy między siostrą a bratem. Już we wcześniejszych filmach pokazałeś, że nie boisz się trudnych tematów…

- Kazirodztwo to wciąż trudny temat. Mimo że żyjemy w świecie, w którym podobno nie ma już tematów tabu, kazirodztwo wydaje się tematem odległym. Zastanawiając się nad głębszym problemem, jaki w tym filmie motywuje mojego bohatera do działania, doszedłem do wniosku, że dotyczy on relacji rodzinnych, związanych z wzorcami wyniesionymi z domu. Film pokazuje jak istotna jest relacja rodziców z dziećmi, że wzorzec męski i żeński, który przekazują nam rodzice, rzutuje potem na całe nasze życie, na to, czy ma ono szanse być udane czy nie. W filmie ukazany jest brak tych wzorców.

- Twój bohater też jest tych wzorców pozbawiony…

- Tadek, którego gram, żyje w jakimś wyobcowanym świecie pozbawionym miłości. Uczuć szuka w związku z siostrą. Każdy człowiek szuka w życiu miłości. Miłość do kobiety, mężczyzny, kochanka, kochanki, Boga, siebie, natury – są różne formy poszukiwań. Kołem napędowym świata jest miłość, a raczej jej brak. To dążenie jest silne, trudno je przezwyciężyć. A kiedy jesteśmy pozbawieni rodziców, potrzeba miłości jeszcze bardziej się kumuluje. Tak jak w moim bohaterze. Tadek pojawia się znikąd, przywozi ze sobą cały bagaż pragnień i pustkę, którą chce wypełnić. Jedyną osobą, która może mu to dać, jest jego siostra Anka.

- Jest jeszcze inna osoba gotowa ofiarować mu miłość – Cyganka Irmina…

- W tym wątku zarysowany jest romantyczny dramat. Pokazuje wyobcowanego bohatera, outsidera, który wyzwala w kobietach miłosne uczucia. W naszym przypadku jest to postać Cyganki, którą gra Ania Próchniak.

- Przy okazji poruszane są kolejne tematy tabu – Cyganie jako nieakceptowana mniejszość etniczna i neofaszyści…

- Oraz wątek piłkarski, bo ci neofaszyści prowadzą klub sportowy (śmiech). Wszystkie te wątki są tłem naszej historii. Temat Romów powraca na tle europejskim. To ludzie odosobnieni, wyrzuceni na margines społeczności. Próbują się odnaleźć w otaczającej ich rzeczywistości. Są napiętnowani. Żyją jak chcą, nie oceniam tego. Podejrzewam, że w wielu aspektach są bardziej szczęśliwi i wolni ale to tez mity. W powszechnej unifikacji pragnień nie ma znaczenia jakiej jesteś rasy. Wszyscy są tak samo zachłanni i leniwi.

- Czy problematyka filmu była podnietą, która skłoniła Cię do przyjęcia roli?

- Będąc szczerym, to była jedyna propozycja, jaka przyszła w tamtym czasie, więc bardzo pragmatycznie ją przyjąłem, żeby coś robić. Z podnietą nie miało to nic wspólnego.

- Po otrzymaniu Nagrody Zbyszka Cybulskiego nie rozdzwonił się telefon z propozycjami?

- Przeciwnie, zamilkł.

- Potwierdziła się opinia, że nagrody nic nie dają, bo nie przekładają się na kolejne propozycje zawodowe, czy był jeszcze inny powód?

- Mam wrażenie, że wielu ludzi boi się ze mną pracować ze względu na opinię, jaka się za mną ciągnie - osoby trudnej, nieobliczalnej. Ale wszystko się zmienia, nie mówię, że tak nie jest, ale jestem już gdzie indziej.

- Ale Ty się zmieniłeś? Widać to bynajmniej w Twoim wyglądzie – zapuściłeś brodę. To krok w kierunku zmiany wizerunku, czy przygotowanie do kolejnej roli?

- Potrafię bardzo dobrze liczyć pewne rzeczy matematycznie, ale tu kalkulować nie umiem. Nie rozumiem tego. Widzę mechanizm, cechy charakteru niezbędne do tego rodzaju działań, ale sam ich jestem pozbawiony… nie narzucam się ze swoim wizerunkiem, więc nie muszę go kreować, raczej inni próbują użyć mnie do jakieś kreacji i iluzji, co nie do końca mi odpowiada.

- Czyli się zmieniasz…

- Każdy się zmienia, nie mam już 21 lat i Jankiem z „Wszystko, co kocham” nie jestem. Wszystko odpłynęło w przeszłość. Wiadomo, jestem aktorem, więc gram pewne role. Jak powiedziała pani wcześniej, one jakoś przemawiają do ludzi, intrygują, zapisują się w pamięci. Oczywistym jest, że się to skleja z człowiekiem, który je gra. Dla mnie to tylko kreacje, kolejne etapy na drodze aktorskiej. Wcześniej dawały mi dużo, bo nic innego nie miałem. Teraz? W dalszym ciągu to coś więcej niż zawód. Ale nie jest to sens mojego życia.

- A co, lub kto, go nadaje?

- Wiele różnych spraw.

- Najważniejsze, że chude lat minęły i otrzymujesz kolejne propozycje zawodowe…

- Chudych lat nigdy nie było, tylko jakieś przestoje. To dopiero nadejdzie, ale nie martwię się tym. Aktorstwo jest ostatnią rzeczą, którą się martwię.

- Jakie jeszcze propozycje przyjąłeś?

- Zagrałem w „Wałęsie” Andrzeja Wajdy. To mała rola, drugoplanowa postać, którą, mam nadzieję, uda mi się zarysować w tym filmie. Gram przyjaciela Lecha Wałęsy, który zostaje z nim do końca.

- No to zobaczymy Cię w najnowszym filmie Andrzeja Wajdy…

- W poprzednim też grałem (śmiech).

- To Twoje drugie spotkanie z Andrzejem Wajdą na planie…

- Tak, wcześniej spotkałem się z panem Wajdą przy filmie „Tatarak”. Dużo powiedziane „spotkałem się”, po prostu zagrałem tam epizod.

- I nie zostałeś wycięty…

- Nie. Siedzę tyłem przy stoliku i gram w karty. Jestem brydżystą 3 czy 4…

- Ale jest odnotowane, że grałeś u Wajdy.

- Byłem nawet na zdjęciach próbnych do głównej roli. Niestety, wysypałem się całkowicie. Postać pani Krystyny Jandy i pana Andrzeja Wajdy w jednym pokoju zmiotła mnie z powierzchni ziemi. Ale wtedy jeszcze byłem przed debiutem. Kompletnie nie wiedziałem jak się zachować.

- W tej chwili już się nie peszysz?

- Nie.

- Dziękuję za rozmowę.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)