Trwa ładowanie...
d1x4zzk
ujęcie
04-12-2006 18:08

Jesteś w Hollywood. Tutaj każdy ma w szufladzie scenariusz

d1x4zzk
d1x4zzk

FBI, mafia, Hollywood. Parę dobrze znanych aktorskich twarzy. Zamieszać, potrząsnąć, zamieszać. Powinien z tego wyjść niezły film. W tym przypadku komedia kryminalna. I udało się choć o zachwycie trudno mówić. Słowo komedia dla każdego znaczy co innego. Niby takie proste słowo, a jakże odmienne skojarzenia: Eddy Murphy, Charlie Chaplin, Luis de Fine, Jim Carrey.

Jak dla mnie, The Last Shot to raczej komedia obyczajowa niż kryminalna w klimatach zbliżonych bardziej do Woody'ego Allena niż do Jima Carrey'ego. Oparta przede wszystkim na grze słów, specyficznym humorze, przerysowanym obrazie świata showbiznesu. W zasadzie pozbawiona zarówno scen przemocy i seksu, jak i typowych, jednoznacznych rozbrajających gagów wywołujących salwy śmiechu od których szczerze boli przepona.

Okraszona ironicznym spojrzeniem na świat biznesu filmowego historia pogoni za sukcesem. Sukcesem, który jest jedną z najbardziej pożądanych rzeczy w nowoczesnym społeczeństwie. Ja też jak każdy go potrzebuję, choć może nie w postaci sławy i milionów... dolarów na koncie. Potwierdzenia własnej wartości, poczucia, że to co robię ma sens. Joe Devine (Alec Baldwin), niezbyt przebojowy agent FBI jak żaba dżdżu pragnie awansu. Wypłynięcia na szerokie wody. Dla tego celu jest gotów poświęcić nawet swój palec.

Szansą dla niego jest znalezienie "haka" na szefów mafii. Okazuje się, że jednym ze sposobów zgromadzenia obciążających dowodów może być realizacja filmu. Rusza zatem jako producent filmowy do Hollywood żeby nakręcić film. Proste, tylko jak to się robi?! Przede wszystkim trzeba zdobyć scenariusz (zwraca uwagę ładny obrazek nawiedzonych scenarzystów próbujących sprzedać swoje wypociny producentom). Przypadkiem spotyka niespełnionego scenarzystę-amatora Stevena Shatsa (w tej roli Matthew Broderick), autora "Arizony", łzawej (można rzec niebezpiecznie odwadniającej) historii dziewczyny chorej na raka.

d1x4zzk

Szefowie Devine'a, smutni panowie w garniturach, błogosławią przedsięwzięcie. Devine i jego otoczenie zaczynają wierzyć w sukces... filmu. Akcja nabiera tempa: nieustanne zmiany scenariusza (a zmieniać można wszystko, zamiast konia... dajmy na to orzeł bielik), poszukiwanie naturalnych pustynnych plenerów w mieście (niewielki garaż jako święta indiańska jaskinia, wysypisko śmieci jako Wielki Kanion), nabór aktorów, nieoceniona pomoc mafijnych bossów.

Najlepszą rolę stworzył tu marzący o sławie scenarzysta-amator Matthew Broderick. Alec Baldwin, za którym jakoś nie przepadam, nieźle wypadł w roli przeciętnego agenta i producenta coraz bardziej zaangażowanego w fikcyjną produkcję filmu. Z ról kobiecych zwraca uwagę Toni Collette jako Emily French, kwintesencja gwiazdy po przejściach, z jakże piękną kwestią.

"Za chwilę umrę. Szkoda, że tego nie dożyję."
Zdjęcia jak w większości współczesnych produkcji są na niezłym poziomie. Muzyka nie rzuca się w uszy, ale i nie przeszkadza. Minusem filmu (jak znajdę jeszcze jeden minus to może wyjdzie plus) jest brak napisów. Osobiście wolę włożyć pewien wysiłek w czytanie dialogów na tle naturalnej wymowy niż słuchać smutnego, umęczonego filmem głosu lektora. Sporo (choć bez przesady) jest zabawnych scen sytuacyjnych i gier słownych, choć ich pewna niewyrazistość może sprawić, że nie każdego będą bawić. To kwestia gustu i sposobu reagowania na niuanse.

Humor jest nienachalny. Film odebrałem jako zabawny choć raczej przeciętny. Jest lepszy niż większość serwowanych w telewizji powtórek lub filmów kategorii C, ale w sumie nic wybitnego. Można zobaczyć bez poczucia zmarnowanego czasu tym bardziej, że tak naprawdę to coraz trudniej jest o coś w miarę inteligentnego, lekkiego i relaksującego.

d1x4zzk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1x4zzk