Jim Carrey: Twarzą w twarz z samym sobą
Obsadzenie Jima Carreya w roli Scrooge’a w kinowej wersji „Opowieści wigilijnej” było tak znakomitym pomysłem, że trudno się nie zastanawiać, dlaczego nikt wcześniej na to nie wpadł. Na szczęście uczynił to reżyser Robert Zemeckis i w efekcie w disnejowskiej adaptacji dzieła Karola Dickensa będziemy mogli podziwiać Carreya, który wciela się w postać kłótliwego sknery, nawiedzanego przez duchy przeszłych, teraźniejszych i przyszłych Wigilii Bożego Narodzenia.
16.11.2009 16:44
Carrey gra zresztą również role wszystkich trzech zjaw. Niektórzy jego koledzy i koleżanki z planu, między innymi Gary Oldman, Robin Wright Penn i Bob Hopkins także odtwarzają po kilka postaci. Podczas tegorocznego festiwalu w Cannes Robert Zemeckis wraz z Jimem Carreyem prezentowali rozentuzjazmowanej publiczności, zaopatrzonej w specjalne okulary, kilkuminutową scenę z nowego filmu, zrealizowanego w technologii 3D. W tym samym czasie ekipa wytwórni Disneya rzuciła wyzwanie klimatowi śródziemnomorskiemu, przygotowując zimową scenerię z dickensowskimi zaprzęgami w obfitym śniegu. „Ta postać budzi ciągle tak wielki oddźwięk, bo odrobina, a czasem dużo więcej niż odrobina Scrooge’a jest w każdym z nas”, twierdzi Carrey, który już wcześniej próbował „zepsuć” sezon świąteczny w filmie „Grinch – świąt nie będzie” i którego innych ról – w takich filmach, jak „Kłamca, kłamca”, „Bruce Wszechmogący”, „Zakochany bez pamięci” czy „Jestem na tak” – z pewnością nie trzeba nikomu przypominać. „Ten Scrooge, który siedzi we
mnie, odwraca wzrok od codziennego życia”, wyznaje aktor w nieco ponury, lecz zarazem pełen uroku sposób.
„Opowieść wigilijna” została wydana ponad 160 lat temu. Jak myślisz, dlaczego w dalszym ciągu jest tak popularna?
To jedna z najwspanialszych historii o głębokiej przemianie i nawróceniu, jakie kiedykolwiek powstały, a jej przesłanie jest naprawdę uniwersalne. Sądzę, że każdy może odnieść się do wątku głównego bohatera – kogoś, kto nie zaznał miłości i dlatego nie potrafi nikogo pokochać. Scrooge staje twarzą w twarz z samym sobą, wspominając swoje życie i wyobrażając sobie, jakie ono będzie, jeśli nie będzie potrafił się zmienić. To wszystko zostało pokazane w znakomity sposób – mam tu na myśli duchy, które go nawiedzają. Któż nigdy nie przeżył czegoś takiego? Któż nie zastanawiał się nad przeszłością i nie wybiegał myślami w przyszłość, myśląc: „O rany! Muszę to wszystko pozbierać do kupy, żeby moje życie miało sens”?
* Pamiętasz z dzieciństwa książkę Dickensa albo jej filmową adaptację?*
Tak, po raz pierwszy zetknąłem się z „Opowieścią wigilijną” przy okazji filmu z brytyjskim aktorem Alastairem Simem w roli głównej. Po mistrzowsku wcielił się w rolę Scrooge’a. Sprawiał wrażenie, jakby miał w ustach coś gorzkiego i nie potrafił się tego pozbyć… Był zgorzkniały do szpiku kości; jego ból był rozdzierający i to właśnie chciałem wnieść do tego filmu – zgorzknienie, do którego doprowadza człowieka życie pozbawione miłości. Jest takie powiedzenie, że po pięćdziesiątce twoja twarz świadczy o tobie. Uważam, że to prawda. Twarz Scrooge’a to mapa jego bólu.
Wspomniałeś wersję z 1951 r., z Alastairem Simem, która jest jedną z pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu adaptacji „Opowieści wigilijnej”. Czy trzeba było cię przekonywać, że dzięki Robertowi Zemeckisowi warto ponownie opowiedzieć tę historię?
Oglądałem wszystkie filmy Roberta – wśród nich „Kto wrobił królika Rogera?”, „Cast Away – Poza światem”, „Ekspres polarny”, i tak dalej – i doszedłem do wniosku, że dzięki jego mistrzostwu będzie to coś niespotykanego.
Postać Scrooge’a jest prawdziwą ikoną. Co sprawiało ci największą przyjemność, kiedy grałeś tę rolę?
Ogromną frajdę sprawia mi przenikanie do umysłu bohatera; wiem, że zabrzmi to banalnie, ale zawsze fascynowała mnie psychologia i próby zrozumienia, dlaczego ludzie stają się właśnie tacy, a nie inni. Podobał mi się pomysł Roberta, abym zagrał role wszystkich duchów. Wydało mi się to genialną myślą, ponieważ zjawy przedstawiają różne aspekty osobowości Scrooge’a. Brzmi to bardzo freudowsko (śmiech).
* Zagrałeś również Scrooge’a na różnych etapach życia.*
Jeżeli na to spojrzymy w ten sposób, to gram chyba aż osiem różnych postaci! Musiałem oddać mentalność siedmioletniego Scrooge’a; następnie już nieco starszego nastolatka, który nagle zdaje sobie sprawę, że nikt go nie zabierze z sierocińca, podczas gdy wszystkie inne dzieci mają dokąd iść… i tak dalej. Oczywiście, młodemu mężczyźnie z wiekiem zmienia się głos, co było nie lada wyzwaniem, podobnie jak różnorakie akcenty, z jakimi mówiły duchy.
Jak poradziłeś sobie z brytyjskim akcentem?
Mam nadzieję, że dałem sobie radę i nie wywołam jakiegoś skandalu na skalę międzynarodową (śmiech).
Co powiesz na temat technicznych aspektów filmu? Zrealizowano go w technice „performance capture”, która nie jest chyba jeszcze zbyt dobrze znana.
Nie, wydaje mi się, że ludzie uważają to za dubbing, ale moim zdaniem przypomina to bardziej sztukę teatralną. Wszyscy aktorzy znajdują się w jednym pomieszczeniu, a ich gra jest rejestrowana przez kamerę. Później materiał jest przetwarzany komputerowo tak, aby film zyskał niesamowity wygląd.
* A więc wygląda to jak normalny plan zdjęciowy?*
Tak, oprócz tego, że musisz nosić dziwne wdzianko z lycry i masz na głowie coś w rodzaju kasku rowerowego, na którym znajduje się kilka kamer. Można czuć się trochę nieswojo, zwłaszcza podczas kręcenia zbliżeń. Podczas nagrywania kilku scen z Robin Wright Penn słychać było głośne brzdęknięcia. Zupełnie jakby dwa jelenie walczyły na poroża.
Jaki jest morał “Opowieści wigilijnej”? I czy masz jakieś szczególnie miłe wspomnienia ze świąt Bożego Narodzenia?
Myślę, że morał z tej historii jest następujący: kochaj siebie samego i ludzi dookoła i wiedz, że możesz zmienić czyjeś życie. A moje ulubione wspomnienie ze świąt pochodzi z czasów dzieciństwa. Co roku kładłem się pod choinką i patrzyłem na światełka. Lubiłem także słuchać Johnny’ego Mathisa i tych wszystkich piosenek bożonarodzeniowych, które, jak wówczas myślałem, nigdy mi się nie znudzą.