Jedna z kobiet zapytała mnie: "Co jeszcze chcesz wiedzieć, czy gwałcili te dziewczynki palcem, czy kciukiem?". W ten sposób przypomniała mi, że poza całym tym ohydztwem, jest jeszcze cała nieopisana historia głębokiej traumy, pamięci i bólu - mówi w rozmowie z WP Marek Osiecimski, reporter programu "Czarno na białym" w TVN24, autor dokumentalnego cyklu "Kanada pachnąca cierpieniem".
Przez 115 lat Kościół katolicki prowadził w Kanadzie tzw. szkoły rezydencjalne. Kierowano tam siłą dzieci rdzennych mieszkańców.
Przez te lata przez system przeszło ponad 150 tysięcy dzieci, a wiele z nich nigdy nie wróciło do domów. W szkołach były bite, wykorzystywane seksualnie i głodzone. Świadkowie, którzy te szkoły przeżyli, opisywali najgorsze bestialstwo, w tym gwałty na dzieciach. Nastoletnie dziewczynki, jak podaje raport kanadyjskiej Komisji Prawdy i Pojednania [działała w latach 2008-2015 na wzór komisji z RPA, która rozliczała czasy apartheidu – red.], rodziły księżom dzieci, które następnie były zabijane.
System tych szkół został wymyślony przez państwo kanadyjskie, by podbić rdzenną ludność i chrystianizować ją. Ale wykonawcą woli państwa stał się Kościół, któremu oddano pieczę nad dziećmi. Księża wykorzystywali dzieci, bili. Jak mówią świadkowie, pozbywali się ciał, np. wrzucając je do przerębla wyciętego w lodzie na jeziorze lub zakopując w masowych grobach przy szkole.
Marek Osiecimski nagrał dla TVN24 cykl trzech filmów "Kanada pachnąca cierpieniem". Przejechał całą Kanadę, rozmawiając z osobami, które przeszły przez to piekło.
Sebastian Łupak: Dzwonisz z Gdyni do Kanady, powiedzieć, że jesteś dziennikarzem z Polski i przyjedziesz robić reportaż. I co słyszysz?
Marek Osiecimski: Kobieta po drugiej stronie słuchawki mówi: "A czego może chcieć od nas człowiek z kraju Jana Pawła II?".
Nie kochają naszego papieża w Kanadzie?
A jak myślisz? Przez ponad 100 lat Kościół katolicki prowadził w Kanadzie tzw. szkoły rezydencjalne. Dzieci rdzennych mieszkańców Kanady, przedstawicieli tzw. Pierwszych Narodów [tak się o nich teraz mówi, żeby nie używać obraźliwego dla nich zwrotu "Indianie" – red.] odbierano siłą rodzicom i zamykano w szkołach w internatem. To były bardziej więzienia niż szkoły. Ostatnią taką szkołę zamknięto w 1996 roku.
Dzieci były tam przez księży i zakonnice bite czy wręcz torturowane, molestowane seksualnie, dręczone. Trudno więc w Kanadzie o wielką miłość do Kościoła katolickiego. Akurat ta kobieta, która odebrała wtedy mój telefon, opowiedziała mi później, że niemal wszyscy członkowie jej rodziny przeszli przez to piekło. A papież Polak jest jedną z tych głów Kościoła, które nigdy za to nie przeprosiły.
W zeszłym roku doszło w Kanadzie do podpalenia kilkunastu kościołów…
…to wtedy odkryto pierwsze bezimienne groby przy szkołach katolickich. Pod szkołą w Kamloops w Kolumbii Brytyjskiej znaleziono ich 215. Byłem tam i rozmawiałem z rdzennymi mieszkańcami, którzy zarządzają teraz tym terenem. Ich zdaniem te podpalenia to była eksplozja wściekłości po latach upokorzeń. Przez kilkadziesiąt lat nikt tych ludzi nie słuchał, nikt im nie wierzył. Biała, europejska Kanada żyła obok nich, ale nie przejmowała się nimi. I nagle te groby.
Potem okazało się, że kolejne groby zaczęto odnajdywać przy szkołach rozsianych po całej Kanadzie. Dotychczas odnaleziono ponad 6 tysięcy nieoznakowanych grobów, ale wciąż trwają prace ekshumacyjne.
Jak twoi rozmówcy odnosili się do podpaleń?
Oni żyją w traumie, ale nie zależy im na zemście. Chcą się uleczyć i pozbyć nienawiści, która głęboko w nich tkwi i utrudnia im życie. Szukają pojednania.
Paradoksalnie to są głęboko wierzący ludzie, więc oni odebrali to jako uderzenie w siebie. Co prawda do chrześcijaństwa zmuszono ich siłą, ale ono w nich tkwi. Więc to były ich kościoły i wcale nie byli zadowoleni, że płoną. Jedna z moich bohaterek Carrie Allison, rdzenna Kanadyjka, która przeszła w latach 30. przez szkołę w Kamloops, mówiła mi, że w małym drewnianym kościółku, który spłonął, brała przed laty ślub, a potem chrzciła dzieci. Tam był też cmentarz, gdzie leżeli jej bliscy. Więc ona to spalenie bardzo przeżyła.
Papież Franciszek przeprosił w kwietniu tego roku rdzennych mieszkańców Kanady, a teraz zapowiedział, że będzie w Kanadzie od 24 do 29 lipca. Ma przeprosić osobiście, na miejscu, odwiedzić Edmonton, Quebec City i Iqaluit położone na dalekiej północy Kanady. To będzie ważny gest?
Przez długi czas Kościół w tej sprawie milczał, ale te przeprosiny papieża to bardzo dobry znak. Teraz za przeprosinami powinny iść odszkodowania. Rząd Kanady wypłacił ich już około 3 miliardów dolarów, z czego Kościół katolicki - jednak główny sprawca tych nieszczęść - wyłożył zaledwie 1 procent.
Księża i zakonnice ponieśli konsekwencje?
Większość już nie żyje. Podobno są tacy, którzy dożywają swych dni w kościołach i klasztorach w Europie. Chciałbym do nich dotrzeć.
Przy czym warto przypomnieć, że głos Kościoła katolickiego nie był w tej sprawie jednorodny.
Ktoś się wyłamał?
Polski ksiądz Marcin Mironiuk z parafii Matki Boskiej Królowej Polski w Edmonton podał w wątpliwość wersję, że dzieci leżące w tych grobach były ofiarami Kościoła. Powiedział, że te bezimienne groby to wielka manipulacja i kłamstwo, tak samo, jak groby Żydów w Jedwabnem. Episkopat Kanady wysłał go po tej wypowiedzi na północ kraju, gdzie żyje wyłącznie ludność rdzenna.
Czyli przejdzie tam, wśród Inutitów, reedukację?
Można to chyba tak nazwać.
W kontekście tego, co mówisz, czy łatwo było namówić takiego rdzennego Kanadyjczyka z dziada pradziada na wyznania przed kamerą polskiego reportera?
Oni nie mają wielkiego zaufania do białych w ogóle. A już tym bardziej z Polski. To są ludzie zagubieni, straumatyzowani, przetrąceni przez życie. Nie czują się do końca związani z liściem klonowym, a z drugiej strony stracili swój język, swoje tradycje, swoje rodziny, gdy jako dzieci zostali siłą zabrani z domu. Mają ogromne poczucie wykorzenienia.
Gdy kogoś zabrali z domu w wieku kilku lat, potem kazali mówić po angielsku, bili, gwałcili, to gdy ta osoba wróciła do domu, nie potrafiła się dogadać ani opowiedzieć o tym, co ją spotkało. Jedna z moich bohaterek – Marjorie - została zgwałcona w pierwszym dniu pobytu w szkole katolickiej. Jak wróciła po latach do domu i poczuła zapach suszących się skór fok, które oprawiał jej ojciec, to zapach wydał jej się ohydny.
Jedna z kobiet, na twoje kolejne pytanie, odparła: "Co jeszcze chcesz wiedzieć, czy gwałcili te dziewczynki palcem, czy kciukiem?!".
Postawiła mnie do pionu. Ale zapewne chciała mi przypomnieć, że poza opisem tego, co najbardziej szokujące, poza całym tym ohydztwem, jest jeszcze cała nieopisana historia ich głębokiej traumy, pamięci i bólu.
Ta trauma mija?
Raczej przechodzi z pokolenia na pokolenie. Jeżeli w dzieciństwie byłeś świadkiem, jak twój kolega był gwałcony oralnie; jak twojej koleżance przekłuwano język za mówienie w jej rdzennym języku, a nie po angielsku; jak sam musiałeś jeść za karę zwymiotowaną przed chwilą owsiankę, to ciężko ci z takim bagażem zbudować zdrowy dom i wychować w nim dzieci.
Jest w Vancouver taka ulica: East Hastings Street. Pełna bezdomnych, alkoholików i narkomanów. Dosłownie głowa przy głowie ćpunów przez wiele kilometrów i tak samo na dochodzących ulicach. To największe nagromadzenie beznadziei, jakie widziałem w życiu. Ludzie na haju, patrzący pustymi oczami w niebo. I 90 procent z nich to rdzenni Kanadyjczycy. To dużo mówi o tym, jak przebiega tam proces leczenia.
Jak powiedział mi jeden z bohaterów Toby Obed, miło jest przytulić się do premiera Kanady Justina Trudeau w geście pojednania. Ale co z tego? Ch… z tego – jak podsumował Obed. Trauma tkwi zbyt głęboko, nie da się pewnych rzeczy zapomnieć, nie da się zwrócić dziecku ukradzionej mu niewinności.
Czyli Kanada cię rozczarowała?
Nie do końca. Trzeba Kanadyjczykom oddać, że próbują się z tym zmierzyć. W tym sensie jawią się jako dojrzały naród, który nie chowa głowy w piasek. Nam też w Polsce przydałoby się odważniejsze spojrzenie na naszą przeszłość. Każdy naród ma obowiązek krytycznego podejścia do swojej historii.
A ty jak sobie radziłeś z tym, co tam zobaczyłeś i usłyszałeś?
Pewna rdzenna uzdrowicielka Lillian Godfriedsen zabrała mnie do Doliny Orła w Kolumbii Brytyjskiej. Przepiękne miejsce jak z klasycznych westernów: wzdłuż doliny przechodzi granica ze Stanami Zjednoczonymi, która ich ludu nie obowiązuje, mogą przez nią swobodnie przejeżdżać, bo po obu jej stronach rozciąga się terytorium należące do ich plemion od tysięcy lat.
Lillian chwyciła mnie za rękę i zabrała nad górski strumień. Kazała podziękować wodzie za to, że płynie i poprosić ją, żeby zabrała, zmyła ze mnie, wszystko, co złe, okropne i straszne, a co we mnie narasta z każdym dniem, z każdą opowieścią. Kazała mi obmyć głowę, ramiona, nogi.
Pomogło?
Powiedziałem jej wtedy, że jestem reporterem i muszę absorbować te wszystkie tragiczne historie i zawieźć je do Polski. Zrobić z nich reportaże.
Dopiero gdy wróciłem i zmontowałem pierwszą część, poszedłem w styczniu do zimnego Bałtyku w Gdyni Orłowie. Zanurzyłem się i wydałem z siebie oczyszczający krzyk i niemało przekleństw. Wtedy pomogło.
Pierwszy z odcinków cyklu dokumentalnego Marka Osiecimskiego możesz obejrzeć TUTAJ
Sebastian Łupak jest dziennikarzem Wirtualnej Polski