"Kevin sam w domu": ten film nie miał prawa się udać
W wielu polskich domach seans "Kevina samego w domu" to świąteczna tradycja. Mało brakowało, a ten film wcale nie ujrzałby światła dziennego.
24.12.2019 | aktual.: 24.12.2019 16:32
Wszystko zaczęło się od filmu Johna Hughesa "Wujaszek Buck", w którym zagrał nieznany wówczas 8-letni Macaulay Culkin. Chłopak był tak dobry, że postanowiono przy następnej okazji zrobić z niego głównego bohatera.
Hughes masowo pisał scenariusze i nie miał czasu, aby każdy z nich zrealizować, dlatego "Kevina…" przekazał w ręce Chrisa Columbusa. Reżyser jest maniakiem świąt Bożego Narodzenia i jak twierdzi, to on najlepiej bawił się na planie filmu.
Twórcy "Kevina samego w domu" mieli ciągle pod górkę
Przeszkód w trakcie produkcji było co nie miara. Przede wszystkim mocno ograniczał ich budżet 10 mln dol. Dlatego zrezygnowano z kręcenia w wielkich studiach filmowych i przeniesiono plan do...opuszczonej szkoły w Chicago. Znaleziono też dom Kevina, który idealny okazał się tylko z zewnątrz, bo w środku nie dało się kręcić.
Wnętrze domu było zbyt małe, aby zmieściła się w nim cała ekipa filmowa. Ratunkiem okazała się pobliska sala gimnastyczna, w której wybudowano studio. Czy wy też daliście się nabrać, że to był prawdziwy dom?
Trzeba przyznać, że odtworzenie realiów to spora zasługa scenografa Johna Muto, który z kolei… nienawidzi Bożego Narodzenia. Stwierdził, że pójdzie na łatwiznę i udekoruje wnętrza na zielono i czerwono. Wprawny widz zauważy, że niemal w każdym ujęciu pojawiają się detale w tych barwach.
Nieuczciwa rozgrywka z wytwórniami filmowymi
Mimo sprytnych rozwiązań budżet filmu wymknął się spod kontroli. Warner Bros nie zaakceptował wydatków na poziomie 14,7 mln dol. i chciał skasować produkcję. Planowano zawiesić prace, a pracownikom już kazano się pakować.
Projekt udało się uratować, łamiąc wszelkie zasady. Na kilka tygodni przed zamknięciem produkcji John Hughes spotkał się z prezesem 20th Century Fox i zdradził, z jakim problemami się mierzą. Ten po poznaniu zarysu fabuły od razu zgodził się wziąć pod swoje skrzydła "Kevina samego w domu".
"Przypadkowo" scenariusz wyciekł do konkurencyjnej wytwórni. Ukradkiem pokazano im też zrealizowane dotychczas nagrania. Zatem, gdy Warner Bros oficjalnie wycofał się z produkcji, Fox od razu przejął stery. Nie stracono ani jednego dnia zdjęciowego. To niespotykana sytuacja w branży filmowej.
Walka z żywiołem
Gdy kryzys został zażegnany, ekipa przeszła do realizacji kluczowych scen poza domem. Wszystkie przewidywały śnieżną pogodę, a jak na złość na początku lutego 1990 r. w Chicago nie spadł ani płatek śniegu. Potrzebny był sztuczny śnieg, sztuczne lodowisko, a to oznaczało kolejne przekroczenie budżetu.
Na szczęście pewnej nocy miasto zostało zasypane śniegiem. Rankiem udało się nakręcić scenę, w której samotny Kevin odkrywa, że rodzina zostawiła go w domu. Dla podkręcenia efektu zawiei śnieżnej użyto...cienkich plasterków ziemniaków, które po 2 dniach na zewnątrz zepsuły się i strasznie śmierdziały.
Aktorskie dylematy
Co ciekawe, do roli jednego z włamywaczy brano pod uwagę Roberta DeNiro. Ostatecznie wybrano jego kolegę z planu "Wściekłego byka" Scorsesego, czyli Joego Pesciego. Uznano, że najlepiej odda mroczną i zabawną stronę filmowego złoczyńcy.
Aktor miał jednak pewien problem ze scenariuszem. Nienaturalną sytuacją dla niego był...brak przekleństw. Trudno jednak, aby znalazły się one w produkcji familijnej. Dlatego dla wszystkich "bolesnych" scenach Pesci wymyślił swój niezrozumiały język, którym zastąpił powszechne wulgaryzmy.
Profesjonaliści kontra amatorzy
Jednak najtrudniejszą pracę wykonywali kaskaderzy. Przez braki finansowe i marne zaplecze produkcyjne każda scena została zrealizowana tylko raz. Kaskaderzy upadali na prawdziwe, twarde powierzchnie i stosowali prawdziwe "narzędzia zbrodni" m.in. łopaty. Nie użyto żadnych efektów specjalnych. Odtąd upadek z poślizgnięciem na podłogę zwany jest w branży kaskaderskiej "Kevinem".
Profesjonaliści podeszli do tego trudnego wyzwania na chłodno, gorzej było z niezbyt doświadczonym operatorem Julio Macatem. Przed rozpoczęciem produkcji oglądał masę kreskówek, aby skopiować ich styl. Na planie często sięgał po podręczną "kamerę tchórza", która zapewniła filmowi unikalny klimat przez węższy kąt obrazu.
"Kevin sam w domu" - muzykę skomponował 5-krotny laureat Oscara
Gdy twórcom udało się zrealizować zdjęcia, wydawało się, że wszelkie kłopoty już za nimi. Okazało się jednak, że wciąż nie mają muzyki do filmu. Reżyser Chris Columbus wpadł na pomysł zatrudnienia Johna Williamsa. Kompozytora, który stworzył kultowe przewodnie motywy "Gwiezdnych wojen", "Szczęk" czy "Indiany Jonesa". Gdy reszta ekipy to usłyszała, myśleli, że oszalał.
O dziwo Williams po zobaczeniu wstępnej wersji "Kevina…" zgodził się, a wszyscy dostali skrzydeł. Nagle z ekipy zajmującej się głównie kinem klasy B, poczuli, że mają szansę stać się docenionymi twórcami.
Kasowy hit niedoceniony przez krytyków
Ich nadzieje prawie pogrzebały pierwsze, nieprzychylne recenzje krytyków. Ówczesne wyrocznie w postaci Gene’a Siskela i Roberta Eggersa powiedziały "Kevinowi" stanowcze nie. Jednak widzowie zadecydowali inaczej.
Film przez kilka miesięcy utrzymywał się na szczycie amerykańskiego box office’u. Zarobił w kinach gigantyczną kwotę 285 mln dol, co wówczas udało się tylko "E.T" i "Gwiezdnym wojnom". Tak z niskobudżetowej produkcji familijnej "Kevin sam w domu" stał się dochodowym, idealnym filmem świątecznym, który zapisał się w historii kina. Nic dziwnego, że pojawiają się sugestie o kontynuacji kultowej serii.
Artykuł powstał na podstawie serialu dokumentalnego Netfliksa "Filmy naszej młodości"