Rexxx to największa gwiazda Hollywood. Czworonożny rywal Bruce'a Willisa i innych bohaterów kina akcji. A na dodatek celebrity pełną gębą, a raczej pełną mordą.
Rozkapryszony, przyzwyczajony do luksusów, zmanierowany. Oczywiście do czasu... Bo pewnego dnia podczas kręcenia sceny kaskaderskiej dochodzi do wypadku, który ma dla Rexxxa przykre (przynajmniej początkowo) konsekwencje. Z hollywoodzkiej posiadłości pies trafia do strażackiej remizy, gdzie nikt go nie zna.
Łza się w oku kręci za filmami w rodzaju „Lassie wróć“. Kiedyś filmy ze zwierzętami jako głównymi bohaterami niosły ze sobą krzepiące przesłanie o przyjaźni, wierności, lojalności. W dzisiejszych filmach tego rodzaju niby chodzi o to samo, ale zanim pies czy inny zwierzak zasłuży sobie na miano przyjaciela człowieka, musi wcześniej zrobić z siebie małpę i to do kwadratu.
Rexxx nosi m. in. słoneczne okulary, jeździ na deskorolce i oczywiście głośno puszcza bąki. Baaardzo śmieszne.
Humor w „Strażackim psie“ jest irytująco nierówny. Kilka udanych dowcipów znika pod lawiną dowcipasów. Sam film lawiruje między kilkoma konwencjami, próbując być jednocześnie satyrą na hollywoodzki światek, kinem familijnym o przyjaźni czworonoga i dziecka oraz zwieńczoną budującym przesłaniem historią trudnych relacji ojca i dorastającego syna.
W efekcie nie bardzo wiadomo, do kogo „Strażacki pies“ jest adresowany. Dorośli się wynudzą, dzieci pewnie też. Obawiam się, że film nawet nie zainteresuje związki kynologicznego, bo większość sztuczek Rexxxa to zasługa komputera.