Kino religijne nie musi być moralizatorskim kiczem. "Ludzie Boga" są tego najlepszym przykładem
Głośny obraz nakręcony w "niewiernej" Francji był festiwalowym hitem i przyciągnął tłumy widzów. Rzadko który katolicki film może się poszczycić podobnym osiągnięciem.
Katolicka Agencja Informacyjna podała, że beatyfikacja francuskich mnichów z Tibhirine, zamordowanych w 1996 r., odbędzie się w Algierii. Minister spraw zagranicznych tego kraju nie wykluczył, że na uroczystości zjawi się papież Franciszek.
O francuskich męczennikach zrobiło się szczególnie głośno, gdy przed ośmioma laty na ekrany kin wszedł obraz "Ludzie Boga" w reżyserii Xaviera Beauvoisa. Film, który do dziś stanowi wzorowy przykład dla twórców sięgających po tematykę religijną. Pozbawiony patosu, unikający moralizatorstwa, odchodzący od wyidealizowanej hagiografii. Formalnie bardzo minimalistyczny, momentami wręcz nudny, ale tym samym bardzo ludzki.
Kino religijne kojarzy się zazwyczaj z laurkową biografią o walorach edukacyjnych i rzadko kiedy głośne filmy z tego nurtu wychodzą poza bezpieczne ramy. Ich twórcy nie starają się dotrzeć do widzów spoza grupy docelowej, rozumianej jako chrześcijanie, którzy pragną poznać żywot danego świętego, ważny epizod z życia Kościoła czy obejrzeć współczesny dramat koncentrujący się na bliskich im wartościach. Do tego niechlubnego grona można zaliczyć "Zerwany kłos", "Bóg nie umarł", "Każde życie jest cudem" czy "Cristiadę".
Na tle takich produkcji "Ludzie Boga" jawią się jako film niezwykle uniwersalny i atrakcyjny dla widzów o różnych przekonaniach czy oczekiwaniach. Beauvois opowiadając historię francuskich trapistów, żyjących w latach 90. w klasztorze na północy Algierii, przede wszystkim stroni od malowania dramatycznych wydarzeń wyłącznie czernią i bielą. Choć podział na "dobrych" i "złych" jest widoczny gołym okiem, reżyser i współscenarzysta nie stawia się w roli sędziego.
W katolickim klasztorze siedmiu francuskich mnichów wiedzie na pozór monotonne życie, poświęcając się modlitwie i pomocy lokalnej społeczności muzułmańskiej. Wszystko zaczyna się zmieniać po wybuchu wojny domowej, toczonej pomiędzy islamskimi fundamentalistami a algierskim rządem. Eskalacja przemocy względem mniejszości chrześcijańskiej zaczyna wzrastać. Klasztor nachodzą obcy, którzy chcą się pozbyć zakonników. Wreszcie pod koniec marca 1996 r. siedmiu trapistów zostaje uprowadzonych, a dwa miesiące później odcięte głowy męczenników pojawiają się w pobliżu miasta Al-Madijja. Do aktu terroru przyznała się Zbrojna Grupa Islamska.
Film Xaviera Beauvoisa oparty na tych wydarzeniach był festiwalowym i komercyjnym hitem. Na festiwalu w Cannes walczył o Złotą Palmę (zdobył Grand Prix), wygrał trzy Cezary, był nominowany do BAFTA. We Francji, w której prawie 40 proc. ludności określa się mianem niewierzących, do kin ruszyło 3 mln widzów. Do seansu przekonywała świetna obsada z takimi aktorami jak Lambert Wilson ("Matrix"), Michael Lonsdale ("Dzień szakala") i Olivier Rabourdin ("Uprowadzona", "O północy w Paryżu"), jednak recenzje i zwiastuny podkreślały, że "Ludzie Boga" nie są kontrowersyjnym dramatem, który dotyka bolesnego epizodu ze współczesnej historii.
- Wybacz mi, Panie, bo się wynudziłem – napisał jeden z zachodnich recenzentów, wytykając powolną narrację i długą ekspozycję, która prowadziła do zakończenia, w którym reżyser nie postawił kropki nad i. "Ludzie Boga" rzeczywiście są nudni, ale tylko wtedy, gdy oczekujemy filmu pełnego zwrotów akcji, wyraźnie postawionych akcentów czy brutalnych scen mordu. Zamiast tego otrzymujemy długie sceny przypominające dokument, przedstawiające prozę życia francuskich mnichów. Benedyktyńska dewiza "ora et labora" ma tu genialny wydźwięk, bo właśnie praca na roli, z muzułmańską społecznością oraz modlitwa odgrywa w tej historii główną rolę. Wątek męczeński, teoretycznie najbardziej interesujący, paradoksalnie schodzi na drugi plan.
"Ludzie Boga" nie są filmem o męczeństwie per se. Scena mordu w ogóle tutaj nie występuje. To przede wszystkim historia siedmiu ludzi szukających własnej drogi, zagubionych, wystawionych na ciężką próbę. Bohaterowie mówią głośno o swoich obawach w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Wątpią i nie są jak Jezus na pustyni, który bez chwili wahania odrzucał kolejne pokusy.
8 lat po premierze "Ludzie Boga" są filmem zarówno aktualnym jak i atrakcyjnym dla szerokiego grona odbiorców. Wiarygodny obraz życia w klasztorze jest daleki od wyidealizowanego dokumentu. Międzywyznaniowy, ale przede wszystkim międzyludzki dialog chrześcijan i muzułmanów to ważny głos we współczesnej debacie, kontrastujący ze stereotypami. Przy tym wszystkim "Ludzie Boga" zdają się być nastawieni na doświadczenie tych wydarzeń, a nie ocenianie czy zajmowanie stanowiska. Bardzo łatwo jest wskazać sprawiedliwego, kata czy bezbronną ofiarę. O wiele trudniej przenieść tę historię na inne realia. Dostrzec w męczennikach zwykłych ludzi, zagubionych, przestraszonych, niepewnych słuszności swoich czynów. Wymowna scena końcowa, kiedy grupa bojowników prowadzi zziębniętych mnichów na rzeź, nie pokazuje świętych z aureolą. W tle nie pobrzmiewają trąby anielskie, przez chmury nie przebija symboliczny promień światła. Jedni powiedzą, że w tej scenie nie ma Boga. Inni dostrzegą nadzieję.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl