Kobieta na skraju załamania nerwowego
Tuż po seansie William Friedkin napisał na Twitterze, że nie widział dotąd bardziej przerażającego filmu niż „Babadook”. Mocne słowa, zważywszy, że ich autorem jest twórca „Egzorcysty”. Podobnego zdania byli krytycy i widzowie przeróżnych festiwali, gdzie film spotkał się z ciepłym przyjęciem. I choć obraz Jennifer Kent rzeczywiście momentami potrafi zjeżyć włos na głowie, to ze zgoła innego powodu niż grasujące pod łóżkiem siły nieczyste.
Życie Amelii (świetna Essie Davis) jest szare i trywialne, zupełnie jak jej mdłe stylizacje czy wnętrze domu, w którym mieszka gdzieś na australijskim przedmieściu. Była pisarka dzieli czas między monotonną pracę w domu starców, a opiekę nad 6-letnim Samuelem. Pozbawiony ojca, który zginął wioząc Amelię na porodówkę, chłopiec sprawia kłopoty wychowawcze, powoli pogrążając się w świecie swoich fantazji. Kiepskie relacje z siostrą, nieustająca tęsknota za zmarłym mężem i niemożność dotarcia do Samuela sprawiają, że Amelia stopniowo traci nad sobą i życiem kontrolę. Kryzys pogłębia się wraz z odkryciem na półce tajemniczej książki.
05.03.2015 15:29
Kent zdecydowała się na krok dość nieoczywisty, jeśli brać pod uwagę to, co od dłuższego czasu ma nam do zaoferowania kino grozy. Dysponując skromniutkim budżetem, zamiast podążać za modą i stworzyć kolejny „oparty na faktach” mockument, postanowiła nakręcić na wskroś autorską wizję, której duchem bliżej do „Wstrętu” niż kolejnego klonu „Paranormal Activity”. Tam, gdzie to możliwe, pozbawiony dosłowności, skromny formalnie „Babadook” przeraża przede wszystkim nie kolejnymi, z umiarem dawkowanymi „jump scare’ami”, ale wizją postępującej erozji więzi między matką, synem i rzeczywistością. Apogeum grozy wcale nie jest moment, kiedy zjawa manifestuje swoją obecność, tylko gdy z ust balansującej na granicy obłędu kobiety padają pełne agresji i rozpaczy słowa pod adresem dziecka. Czy następujące po lekturze książki, nijak dające się racjonalnie wytłumaczyć zdarzenia są sprawką tytułowego upiora? A może Amelia jest na prostej drodze do zakładu zamkniętego? Wielość interpretacji oraz niejednoznaczne zakończenie
sprawiają, że podobne pytania można mnożyć jeszcze długo po napisach końcowych.
Australijka udowadnia, że przy odrobinie inwencji i w oparciu o - wydawać by się mogło - mocno ograne chwyty da się intrygująco opowiedzieć znaną historię, nie uciekając się przy okazji do taniego efekciarstwa i nie popadając w banał. A w dzisiejszych czasach to już naprawdę wiele. Stary Friedkin miał rację.