"Krew Boga": Największy antyklerykał chrystianizuje pogan [RECENZJA]
Odpycha i przyciąga jednocześnie. Paradoks? Owszem. Ale tego, co dzieje się podczas seansu "Krwi Boga" nie sposób opisać inaczej.
Film, jak na polskie realia, nieprawdopodobny. Okazuje się, że można zaproponować widzom produkcję, która opowiada historię rodem ze średniowiecza, o poganach i misjonarzach, która nie będzie trąciła akademickim tonem jak na lekcjach historii w gimnazjum. Co więcej, może się wydawać, że reżyser Bartosz Konopka dołączył do grupy bezbożników, którzy w ostatnim czasie uwzięli się na duchownych. Nic bardziej mylnego. Okazuje się też przede wszystkim, że da się zrobić film kostiumowy bez kiczu. Tak niebanalny, dziwny (w bardzo dobrym tego słowa znaczeniu), porażający, ociekający brudem, ale przede wszystkim fascynujący.
Bartosz Konopka, który dał się już poznać jako świetny dokumentalista, sięga po fabułę i historię, która na pierwszy rzut zapowiada się jak sromotna porażka. Pokazał film, od którego nie sposób się oderwać. Scena po scenie wystawia widzów na próbę wytrzymałości. Jest przynajmniej kilka momentów, kiedy ma się ochotę odwrócić wzrok.
"Krew Boga" to historia wyjęta z mroków średniowiecza. Czasów, gdy pewne grupy wzięły sobie za punkt honoru krzewić chrześcijańskie idee wśród pogan. I tak na oddalonej od "cywilizacji" wyspie pojawia się rycerz Willibrord. Katolicki biskup, który powołanie traktuje jako najważniejszą misję w swoim życiu. Willibrord - grany przez bezbłędnego Krzysztofa Pieczyńskiego - jest nie tylko wysłannikiem króla i jego najwierniejszym sługą. On traktuje siebie jako rękę bożą. Chrystianizować chce bez kompromisów. Na wyspie utknął razem z Bezimiennym (Karol Bernacki) – pełnym ideałów chłopakiem, skrywającym przed światem prawdziwą tożsamość. Razem muszą przekonać pogan do zmiany dotychczasowego życia. Szybko okazuje się, że największa zmiana zajdzie w nich samych.
To, co dzieje się później, to fantazyjna, baśniowa historia o tym, jak mogły wyglądać losy pogan i duchownych. Tryb przypuszczający - podkreślmy. Konopka celowo nie obiera sobie za cel kina historycznego. W "Krwi Boga" nie opowiada historii w sposób podręcznikowy. Dostajemy za to przypowieść. Szczególnie znamienną w czasach, gdy pewne grupy społeczne, pewni politycy próbują wciskać na siłę demokrację tym, którzy tego nie chcą.
"Krew Boga" dzieje się gdzieś z daleka od dat, prawdziwych wydarzeń historycznych, z daleka od nas. Ale można ten film przekładać na teraźniejszość i obecną sytuację polityczną. Jak w "Grze o Tron" - wszyscy wiemy, że nie oglądamy wydarzeń o znaczeniu historycznym, za to wciągamy się w historię, która w jakiś sposób jest uniwersalną opowieścią o władzy. Tymczasem w "Krwi Boga" mamy opowieść o religii i ideologii.
Bartoszowi Konopce należą się brawa za odwagę i podążanie swoją ścieżką. Brawa należą się też aktorom. Krzysztof Pieczyński, nazwany podczas konferencji prasowej "największym antyklerykałem w Polsce", gra biskupa. Gotowy skandal? Zapytacie pewnie, co też ci filmowcy tak uwzięli się na Kościół w tym roku. A to "Kler", a to "Krew Boga"... Tyle że film Konopki nie uderza wcale w Kościół. Stawia raczej pytanie, komu najbardziej potrzebna była chrystianizacja. Jak się odbywała? Jak zmieniała duchownych? Jak zmienia się człowiek w ekstremalnych warunkach, gdy wierzy, że jest narzędziem Boga.
Zapytacie też, czy i angaż Pieczyńskiego nie jest prztyczkiem w nos wierzących. Jak podkreślił reżyser podczas konferencji dla dziennikarzy, poglądy Pieczyńskiego i pojawiające się w mediach ostre komentarze aktora pod adresem polskiego Kościoła nie miały znaczenia przy kompletowaniu obsady. Zresztą Pieczyński jest najbardziej przyciągającą postacią w tym filmie. Ach, i ta grupa pogan, która jest zbiorowym bohaterem tego filmu. Dawno nie widzieliśmy produkcji, w której zbita grupa ludzi prezentuje taki wachlarz emocji. A dialogów tu jak na lekarstwo.
Film dopełnia świetna muzyka i krajobrazy. Właściwie natura jest tu kolejnym bohaterem. Hipnotuzujące zdjęcia łąk, ale przede wszystkim lasu. Jeden z niewielu takich filmów, gdzie natura tak dobitnie podkreśla emocje bohaterów. Czasem jest ujarzmiona, spokojna, pełna nadziei. Czasem przerażająca, odrażająca, mroczna. Zwróciłam uwagę na muzykę, nie sposób nie dopisać kilku słów na ten temat. Twórcy w mistrzowski sposób sprawili, że bez dialogów film pełny jest dźwięków. Pomruczeń, pojękiwań, gardłowych śpiewów.
"Krew Boga" trzeba zobaczyć, by samemu przekonać się, jak nieprawdziwe i bzdurne jest stwierdzenie, że w Polsce robi się tylko dramaty i komedie romantyczne. Pierwszy raz pokazano go na festiwalu w Gdyni w 2018 roku - w piątek 14 czerwca wchodzi do kin w całej Polsce.
8/10
Tekst pierwotnie opublikowano w czase Festiwalu Polskich Filmów Fabularych w Gdyni we wrześniu 2018 roku.