Z filmami o miłości jest o tyle prosta sprawa, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał je oglądać. Z myślą o takich osobach nakręcono "Ławeczkę", komediodramat dobry na ciepłe wakacyjne wieczory, jak i seans po spacerze chłodną jesienią.
Historia w filmie Macieja Żaka jest niezwykle prosta i można rzec "życiowa". Aleksander (Artur Żmijewski) jest przemytnikiem samochodów i notorycznym podrywaczem. Kolejne panny kusi banalnymi hasłami w stylu: "Widzę, że należy Pani do kobiet, które bardziej cenią sobie treść, niż formę". Kasia (Jolanta Fraszyńska) prowadzi nudniejsze życie. Pracuje jako sprzedawczyni na statku, samotnie wychowuje syna i rzadko daje się uwieść ciepłym słówkom. Jednak gdy spotyka Aleksandra wydaje się jej, że los wreszcie się do niej uśmiechnął. Ale na krótko. Po wspólnie spędzonej nocy bawidamek ucieka. Po roku nie będzie mógł sobie nawet przypomnieć Kasi.
"Ławeczka" jest filmową adaptacją sztuki autorstwa Aleksandra Gelmana, która właściwie rozpisana jest na dwóch aktorów: Żmijewskiego i Fraszyńską. A oni w swoich rolach - kobiety po przejściach i mężczyzny z przeszłością - są wręcz doskonali. Żmijewski, któremu polskie kino nie oferuje nic poza rolami romantycznych amantów lub zimnych gangsterów, jako obślizgły i kłamliwy podrywacz wypada bardzo wiarygodnie. Fraszyńska swoją energią wręcz rozsadza ekran. Patrząc na tych dwoje widz "kupi" każdą ich emocję, od pożądania, po nienawiść.
Niestety reszta filmu wprowadza go na mieliznę przeciętności. Maciej Żak, debiutujący reżyser, który jest także współautorem scenariusza, desperacko stara się, aby widzowie nie odczuli, iż pierwowzorem literackim jego filmu jest sztuka teatralna. Jednak wbrew pierwotnym intencjom, obserwując akcję dziejącą się na statku, ciągle kojarzy się ją z absurdalnym "Rejsem", a to niezwykle przeszkadza. Także uczynienie z drugoplanowych postaci czegoś na kształt chóru, dopowiadającego akcję, przywołuje natomiast amerykańskie produkcje, w których widzowi trzeba wytłumaczyć dużymi literami dokładnie każdą scenę.
Właśnie przez te "dodatki" film staje się kolejną przeciętna produkcją o miłości, która przegra z kolorowym i szczęśliwym światem hollywoodzkich obrazów. A szkoda, bo z takim duetem jak Żmijewski i Fraszyńska na pokładzie, ten statek mógł daleko dopłynąć…