Trwa ładowanie...
12-03-2004 18:21

Małgorzata Kożuchowska o koku i grze w miłości

Małgorzata Kożuchowska o koku i grze w miłości
d49m72l
d49m72l

Małgorzata Kożuchowska jest zdecydowanie na tzw. topie. Od kilku miesięcy zalewa ją fala nagród: Telekamery, Złote Kaczki - tylko Orły ją ominęły. A ponieważ z filmów kinowych zagrała jedynie w niezbyt hitowym 'Zróbmy sobie wnuka' (na zdjęciach), śmiało można powiedzieć, że dobrą passę zawdzięcza najbardziej bodaj skomplikowanej psychologicznie postaci w 'M jak Miłość', czyli Hance Mostowiak.

Zapraszamy do lektury wywiadu, z którego dowiecie się, skąd wziął się na jej głowie fantazyjny kok na rozdaniu Telekamer, co znaczy, że nie umie grać w miłości i co jest dla niej trudniejsze: wybrać męża czy buty?

Z czym się Pani kojarzy "ułańska fantazja”?
Wstydzę się powiedzieć... Powiedzmy, że z czakiem.

– Włożyłaby Pani takie na głowę?
Po co? Skąd takie dziwne pytanie?

d49m72l

– Teraz Pani kok z uroczystości wręczania Telekamer stał się tematem numer jeden...
Ku mojemu zaskoczeniu kok wysunął się na pierwszy plan.

– Mnie się podobał.
To była wyjątkowa fryzura na wyjątkową okazję. Była spuentowaniem całego stroju.

– Nie przypuszczała Pani, że wywoła takie komentarze?
W życiu! Miałam wtedy ważniejsze sprawy na głowie (śmiech).

– Ale to właśnie jest popularność.
Na co dzień o tym nie myślę.

d49m72l

– Nie odczuwa Pani ostrzału?
Są takie chwile, kiedy wiem, że moja praca jest komentowana. Ale staram się żyć normalnie i skupiać na tym, co mam do zrobienia.

– Fantazja jednak dochodzi u Pani do głosu dość często – także w strojach. Dziś na przykład ma Pani na sobie świetną atłasową spódnicę i luźny sweter. Rzadkie połączenie.
Rzadkie, ale dobre. Diabeł tkwi w szczegółach.

– Mama miała pewnie z Panią siedem światów?
Myślę, że nie. Oczywiście miałam takie chwile w ogólniaku czy w podstawówce, kiedy chciałam zwracać na siebie uwagę i wymyślałam różne ekstrawagancje.

d49m72l

– Jedna z aktorek przyszła kiedyś na lekcję w desce klozetowej na szyi zamiast szalika.
Polska? Kiedy miałam 16 lat, wtargnęłam na lekcję, którą prowadziła moja mama, w płóciennej koszuli dziadka przed kolano. I powycinanej w ząbki, poszarpanej spódnicy. Do tego parę dziwnych naszyjników. Zostałam natychmiast wyproszona za drzwi.

– To była manifestacja?
Nie. Chciałam tylko jak najszybciej poinformować mamę, że dostałam się do liceum.

– Dlaczego chce się zwracać na siebie uwagę?
Ja nie chcę zwracać na siebie uwagi. Ale zawsze się trochę buntuję. Przeciwko konwenansom, banałom, utartym szlakom. W jednym bywam staroświecka, w innym – nowoczesna. Na tyle realizuję się w swoim zawodzie, że na co dzień nie mam potrzeby, by podkreślać ten bunt. Lubię wygodne rzeczy, podoba mi się łączenie stylów – klasyka z pieprzem. A w ogóle to przywiązuję się do rzeczy i bolesne jest dla mnie, kiedy muszę rozstać się ze swetrem zmechaconym przez pralkę.

d49m72l

– A w czym bywa Pani staroświecka?
W miłości. Uważam, że w związku to mężczyzna powinien być dżentelmenem.

– Cały czas rozmawiamy o zewnętrzności, ale przecież najważniejsza jest dusza. A Pani dusza ma coś wyrafinowanego.
Po czym pani poznaje?

– Proste dusze nie są takie interesujące.
A pani bywa wyrafinowana?

– Bywam.
W czym?

– W łączeniu smaków potraw.
Ja również lubię dobre jedzenie, ale to dla mnie sprawa drugorzędna.

d49m72l

– Widzę, widzę. Od rana nic ciepłego w ustach, a jest godzina 22.
Nie miałam czasu po prostu.

– Brak czasu także jest wyrafinowaniem, bo nie mając go, jedzie Pani chociażby do Torunia, i to z grypą.
Bo ktoś tam na mnie czekał, a ja, jak się umawiam, dotrzymuję słowa. Nie wiem, czy to wyrafinowanie, czy zwykła uczciwość.

– A kto tam czekał? Że zadam wyrafinowanie wścibskie pytanko...
Studenci. Miałam z nimi spotkanie, a przy okazji wpadłam do mamy. Za rzadko się widujemy. O wiele rzadziej, niżbym chciała.

d49m72l

– Tęskni Pani za dzieciństwem?
Myślę, że za tamtym poczuciem bezpieczeństwa.

– Tutaj nie ma Pani poczucia bezpieczeństwa?
Nie zawsze. To nie zależy od miejsca, w którym jestem, tylko od świadomości, że muszę ponosić konsekwencje swoich decyzji. A ich nie zawsze jestem pewna i to może budzić lęk.

– Czego się Pani boi?
Że coś mi się wymknie spod kontroli.

– Bo trudno być dorosłą?
Na pewno łatwiej być dzieckiem.

– Bo dorosłemu trudno podejmować decyzje?
Mnie przychodzi to niełatwo.

– Jako byk powinna Pani iść do przodu jak taran.
Nie jestem typowym bykiem, nie taranuję niczego po drodze, jestem konsekwentna w działaniu i uparta – to na pewno. Ale jestem też cierpliwa, mimo wszystko.

– Mimo czego?
Na przykład w teatrze na próbach denerwuję się, kiedy nie udaje mi się od razu osiągnąć efektu, na jaki liczę. Reżyserzy mówią: "Gośka, ty się nie denerwuj, po to są próby, daj sobie czas”. A ja się wściekam na siebie, bo wiem niby, jak to powinno być, a nie zawsze potrafię od razu to wykonać. W pracy niecierpliwię się, chcę, żeby od razu było bez zarzutu. Wtedy walczę ze sobą, wyciskam z siebie siódme poty. Natomiast w sprawach życiowych potrafię zdobyć się na dużą cierpliwość. A jeśli chodzi o podejmowanie decyzji, to trudność dotyczy raczej tego, za kogo wyjść za mąż, niż jakie kupić buty. Buty kupuję szybko... Łatwo mi też przychodzą decyzje wyboru miejsca na wakacje.

– Po prostu wsiada Pani w samolot i leci na Filipiny?
Kiedy mam dla kogo, lecę na koniec świata, skaczę ze spadochronem, wdrapuję się na pięciotysięcznik.

– Weszła Pani?
No pewnie.

– Jakoś trudno mi wyobrazić sobie Panią na pięciotysięcznym szczycie.
Nie byłam tam wprawdzie w koku, ale zrobiłam to. Pojechaliśmy z Markiem na wakacje do Singapuru. A potem na Borneo, które jawiło mi się jako kurort, ekskluzywna wyspa, a okazało się kompletną dziczą. Dotarliśmy do miejscowości KotaKinabalu, gdzie jest szczyt o takiej samej nazwie. Postanowiliśmy tam wejść. Na trzech tysiącach metrów nocowaliśmy w dwóch opuszczonych barakach. Gorąco i wilgotno – tropik. Ale noce bardzo zimne. Na szczęście jeszcze w KotaKinabalu zaopatrzyliśmy się w rękawice, czapki, polary i kurtki przeciwwiatrowe. W nocy nie gasiłam światła, bo po suficie spacerowały karaluchy i bałam się, że w ciemności spadną mi na głowę. Szczury podchodziły pod sam barak.

– I to było takie niezapomniane? Ja bym wolała o tym zapomnieć.
O 2 w nocy obudzili nas i z latarkami szliśmy wyżej. Na czterech tysiącach metrów dostaliśmy gwizdki, żeby można nas było zlokalizować. Obok nas przepaść – nie wiadomo, czy na 10 metrów, czy na kilometr. Gdybym spadła, mogłam sobie gwizdać, żeby mnie znaleźli.

Ale weszliśmy na szczyt, co prawda pod koniec na czworakach. Takiego wschodu słońca nigdzie nie widziałam.

– To właśnie wyrafinowana przyjemność? A przyjemność skoku ze spadochronem?
Też niezła.

– Po co się skacze?
Po co się żyje?

– Można jednak w ten sposób życie stracić.
Ależ ja mam zamiar żyć długo i szczęśliwie – tak wybrałam.

– Najtrudniejsze wybory?
Chyba dopiero przede mną.

– A rozstania nie są wyborem? Jest przecież Pani teraz sama...
Są. Ale wolę skupić się na tematach weselszych.

– Bo rozstania niszczą?
Moim zdaniem nie. One dają siłę. Odradzają. Teraz jednak nie mam ochoty o tym rozmawiać.

– Ma Pani już własne mieszkanie? To chyba wesoły temat?
Mam, nareszcie.

– I pełne filiżanek, które Pani zbiera?
Filiżanki też są.

– Nie jest Pani łatwą rozmówczynią.
No tak. Jedna z dziennikarek powiedziała, że o mnie mało jest plotek, nie bywam bohaterką skandali.

– Jest Pani chyba monogamistką. Pani związki trwają zwykle dość długo?
Bo jestem staroświecka.

– Powiedziała Pani gdzieś, że jest trudną partnerką.
Jakbym była łatwa, byłoby ze mną nudno.

– Wyobraża Pani sobie siebie gotującą obiady?
Mam koleżankę w Kuala Lumpur – prawniczkę, wyszła za mąż za faceta, który dostał tam pracę w dużej firmie. Tu była bardzo aktywna zawodowo. Tam nie pracuje. Pytam: "To co ty robisz?" A ona: "Jest cudownie. Robię wszystko, na co nie miałam czasu. Urządzam przyjęcia, uczę się batiku, takiej techniki malarskiej, chodzę na jogę. Każdy dzień mam wypełniony i jestem szczęśliwa".

– A Pani na co chciałaby mieć czas?
Chciałabym wyleczyć się z mojego podstawowego kompleksu i nauczyć się biegle angielskiego. Chciałabym podszkolić się w tenisie. Chciałabym, żeby nie pytali na siłowni, czy przyniosłam usprawiedliwienie z ostatniego miesiąca. Chciałabym też od czasu do czasu odwiedzić kosmetyczkę. Spotykać się ze znajomymi na kawie, a także poodwiedzać dzieci, które w tak zwanym międzyczasie urodziły się w mojej rodzinie. No i oczywiście chciałabym mieć czas, żeby nauczyć się gotować obiady.

– A czas na refleksje?
Wyrafinowane dusze zawsze mają na to czas. Lubię na przykład czytać przed snem.

Zdarza mi się, że niektóre mądre rzeczy zapisuję. Mam beznadziejną aktorską pamięć – szybko zapamiętuję i równie szybko zapominam. Zazdroszczę mojemu ojcu, który cytuje całe fragmenty z pamięci. Bardzo mi tym imponuje.

– Mężczyzna musi imponować?
Mnie musi.

– Pani też lubi imponować?
Lubię, ale nie muszę.

– Wrażliwość kosztuje?
Drogo. Bardzo się przejmuję. Za bardzo. Ale wiem, że gdybym przestała się przejmować, to byłby sygnał ostrzegawczy. Dopóki mam tremę, to jest OK. A tremę mam przed każdym występem. Denerwuję się nawet przed dublami. Chciałabym mieć umiejętność radzenia sobie z nerwami. Mówię: "Gośka, masz tylko wyjść i powiedzieć dwa zdania, wręczyć nagrodę, nie przewrócić się, nic więcej". Ale w środku trzęsę się jak galareta. Nawet odbierając Telekamerę, byłam rozdygotana. Inna rzecz, że nie jestem rozpieszczona pod tym względem. To dopiero druga ważna nagroda w moim życiu.

– I wielka radość?
Niesamowita. Potem, kiedy oglądałam siebie – siostra czujnie nagrała wszystko na wideo – pomyślałam: "Nie widać, ile mnie to kosztowało". Pytam mamę, czy widziała, jak mi się nogi trzęsą. A mama: "Coś ty, byłaś opanowana jak głaz". A ja przejmowałam się o wiele bardziej niż parę dni wcześniej, kiedy uderzyłam w samochód, który znienacka zajechał mi drogę. Nic się nikomu nie stało.

– Jaka jest pierwsza myśl przed wypadkiem?
Moja była taka: "O Jezu, spóźnię się na próbę..."

– Może ta trema przejdzie z czasem?
Nie sądzę. Z doświadczenia starszych kolegów wiem, że ten stan z wiekiem się pogłębia.

– W życiu prywatnym też Pani tak wszystko przeżywa?
No pewnie. Mam taką konstrukcję, i już. Z drugiej strony potrafię zachować zdrowy dystans do siebie i życia. Dzięki temu udaje mi się utrzymać swój świat w całości. Najważniejsze jest, żebym została sobą.

– I zostaje Pani sobą?
Myślę, że tak. Nie jestem nie wiadomo kim i nie myślę o sobie: "Jestem wyjątkowa". Owszem, jestem tak jak każdy – niepowtarzalna.

– Co by Pani chciała zmienić w sobie, w swoim życiu?
Mnie się podoba moje życie. Wiem, jak smakuje porażka. Wiem, jak smakuje sukces. Tak naprawdę jednak najważniejsze w życiu jest to, żeby mieć się z kim tym podzielić. Sukces traci siłę, jeśli nie ma komu o nim powiedzieć. A porażki samotne bolą podwójnie.

– Czyli najważniejsza jest miłość?
Czyli miłość. Niedawno zadzwonił do mnie pan Wojciech Młynarski po wywiadzie, który ukazał się pod tytułem "Nie umiem grać w miłości", i zapytał, czy może użyć tego sformułowania do nowej piosenki. Odpowiedziałam, że oczywiście, ale mam cichą nadzieję, że ja ją kiedyś zaśpiewam. No i dostałam piękną piosenkę z muzyką Janusza Senta.

– A co to znaczy "nie umiem grać w miłości"?
To znaczy, że w miłości jestem kiepską aktorką.

Więcej znajdziecie w serwisie polki.pl

d49m72l
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d49m72l