Magazyn WP FilmMarcin Wrona: Jak nie robić filmów, żeby dostać Oskara

Marcin Wrona: Jak nie robić filmów, żeby dostać Oskara

W filmie „W lepszym świecie” jest wszystko oprócz samego filmu. Mamy tu konflikt rodziców i dzieci (oczywiście dorośli są mniej dojrzali jak ich pociechy), jest zbuntowany chłopiec, który nie akceptuje świata, bo umarła mu mama i myśli by podkładać bomby (gdy znudziło mu się wymachiwanie nożem); widzimy postać jego kolegi, który wielkodusznie, w ostatnim momencie, własnym ciałem zasłoni „przypadkowo przebiegające” matkę z córką przed śmiertelnym zagrożeniem; jest kuriozalna postać ojca, nadstawiającego drugi policzek, by dostać klapsa od nadpobudliwego mechanika, no i, doklejony z zupełnie niewyjaśnionych powodów, wątek lekarza bez granic, którego przerasta pomoc chorym w Afryce, gdzie (o zgrozo!) okazuje się, że mieszkają też i źli ludzie. Wszystko to nie trzyma się kupy, razi banałem i przekazem na zaskakująco trywialnym poziomie.

Marcin Wrona: Jak nie robić filmów, żeby dostać Oskara
Źródło zdjęć: © Vivarto

26.07.2011 11:54

Banał goni banał, sceny mają powtarzające się sytuacje i dialogi, wątki nijak się ze sobą nie łączą, a postacie zachowują się jak z papierowego serialu klasy C. Poza tym, za nic nie można rozczytać klucza plastycznego do filmu, nie mówiąc o muzyce, zainspirowanej chyba działami twórców funkcjonujących w bankach muzycznych pod hasłem „sentimental”.

Jednak najbardziej miażdżącym zarzutem jest brak zasadniczego tematu integrującego całe dzieło, po prostu tu nie ma żadnego filmu, są tylko pojedyncze sceny i poruszane problemy społeczne, z pewnością wykalkulowane przez twórców na łatwe wzruszenie i poprawną politycznie akceptację członków akademii. Susanne Bier prawdopodobnie uwierzyła we własny geniusz przenikliwości psychologicznej i w to, że ma coś ważnego do powiedzenia. A może ktoś po prostu kazał jej przystąpić do realizacji scenariusza, który nie był gotowy? Tak czy inaczej okazuje się, że wcale nie trzeba zrobić filmu, by otrzymać Oskara. By osiągnąć sukces, wystarczy poruszyć ckliwe struny niczym w nagłówkach tabloidów. Zaskakująca kariera tego filmu, każe upatrywać jego sukcesu, w tym, ze pani reżyser zadała się kilkakrotnie z Hollywood i pewnie dzięki temu łatwiej było jej znaleźć drogę do amerykańskiej widowni.

Ostatnio jest wiele zastanawiających przykładów spektakularnie docenionych filmów powszechnie przyjętych jako słabe, lub po prostu niezrozumiałe. Kto pojmie skąd prestiżowe nagrody dla filmów „Wujaszek Boonmee”, tajskiej produkcji o duchach wieśniaków czających się w dżungli, czy chociażby dość trywialnej apoteozy egzystencji w filmie „Drzewo życia”? Z mojej obserwacji wynika, że te obrazy doskonale wpływają na przedwczesne wietrzenie sali kinowej. Na palcach co najmniej wszystkich kończyn można podać lepsze tytuły poprzedniego i obecnego sezonu. Spekuluje się, że film Apichatponga Weerasethakula poparło lobby niemieckich gejów (film jest niemiecką koprodukcją), a obrazowi Terrence'a Malicka dopomógł szef canneńskiego jury Robert De Niro, znajomy reżysera. Trudno spekulować z takimi podejrzeniami, zwłaszcza z pozycji naszej kinematografii. Natomiast sam fakt pojawienia się tych plotek wskazuje na to, że widzowie usiłują wytłumaczyć fenomen festiwalowy tych filmów. Fenomen, którego nie broni sam poziom
artystyczny.

Cóż, od dawna wiadomo, że wcale nie najtrudniejsze jest zrobienie filmu. Trudniej jest nakręcić dobry film, ale najciężej jest dany obraz wypromować, dać mu szansę odniesienia sukcesu. Podczas mojego pobytu w Cannes kilka lat temu, w głównej sekcji konkursowej większość filmów było w dystrybucji firmy Celluloid Dreams, która jak wiadomo “rządzi” na tym festiwalu. Obecność filmów i nagrody na najważniejszych festiwalach jest jednak wciąż w dużej mierze sprawą polityczną i promocyjną. Daleko nam maluczkim do tego momentu, gdy będziemy tam coś znaczyć.

Myślę jednak, że byłoby świetnie, by nagrodom nie przeszkadzał dobry poziom filmów. Dla naszej kinematografii ten pierwszy krok, by zaistnieć na świecie wiedzę przez kino na dobrym poziomie artystycznym. Cóż, skazani jesteśmy mimo wszystko, by robić dobre filmy, czas na te słabsze, które dostaną prestiżowe nagrody przyjdzie być może w przyszłości.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)