Marek Probosz: Za oceanem odniósł sukces. Czemu wyjechał z Polski?
24.03.2015 | aktual.: 22.03.2017 08:45
O tym, że zostanie aktorem, postanowił już jako 6-latek – i w tym przypadku nie skończyło się tylko na dziecięcych marzeniach. Uważano go za dobrze rokującego, niezwykle obiecującego młodego artystę; nie mógł więc narzekać na brak propozycji. I pewnie zrobiłby w kraju znacznie większą karierę, gdyby po intensywnej zawodowo dekadzie, zirytowany sytuacją polityczną i niepowodzeniem w życiu miłosnym, nie zdecydował się na wyjazd z kraju.
O tym, że zostanie aktorem, postanowił już jako 6-latek. W tym przypadku nie skończyło się tylko na dziecięcych marzeniach.
Uważano go za dobrze rokującego, niezwykle obiecującego młodego artystę. Nie mógł więc narzekać na brak propozycji. I pewnie zrobiłby w kraju znacznie większą karierę, gdyby po intensywnej zawodowo dekadzie, zirytowany sytuacją polityczną i niepowodzeniem w życiu miłosnym, nie zdecydował się na wyjazd z kraju.
Ale w przeciwieństwie do wielu innych aspirujących gwiazd, które wyjechały spełniać swój amerykański sen i po kilku latach wróciły z kwitkiem, on, dzięki ciężkiej pracy, wytrwałości – i odrobinie szczęścia – odniósł faktycznie wielki sukces.
Do Polski, gdzie, jak wyznaje, po roli w popularnym serialu stał się gejowskim idolem, przyjeżdża chętnie, choć raczej nie myśli o powrocie na stałe.
24 marca Marek Probosz skończył 56-lat.
''Aktorem się urodziłem''
Urodził się w Żorach i tam też spędził dzieciństwo. Miłością do teatru zaraziła go matka, pracownica Domu Kultury, i mały Probosz już jako kilkuletnie dziecko zadebiutował na scenie w spektaklu „Księżniczka na ziarnku grochu”.
- Miałem wtedy sześć lat, nie umiałem jeszcze czytać, roli Błazna nauczyła mnie na pamięć mama – wspominał w Magazynie Polonia.
To wtedy uznał, że kiedy dorośnie, chce zawodowo występować na scenie, bo to było jego „przeznaczeniem”.
- Aktorem się urodziłem. Nigdy nie musiałem się martwić, kim chciałbym zostać. Nie miałem wyboru – podkreślał.
Gorzkie rozczarowanie
Był przekonany, że zostanie aktorem. Przez kilka lat występował w amatorskich i półamatorskich przedstawieniach, szlifując swój talent. Jakież więc musiał przeżyć rozczarowanie, gdy jego nazwisko nie znalazło się na liście przyjętych do krakowskiej PWST.
Nie zamierzał się jednak poddawać. Zatrudnił się w teatrze, gdzie ciężko pracował – a jednocześnie unikał wojska.
I choć nie przekonał do siebie egzaminatorów ze szkoły aktorskiej, ludzie z branży byli nim zachwyceni – szybko go zauważono i zaproszono na plan filmowy. Ale przez cały ten czas Probosz nie rezygnował ze swoich ambicji i próbował dostać się na wymarzone studia. Dopiął swego.
- Po czwartym egzaminie i serii ról w filmach fabularnych dostałem się wreszcie na wydział aktorski do Łódzkiej Filmówki – mówił w Gazecie. - Jako pierwszy student ukończyłem ją i obroniłem dyplom magisterski w trzy lata!
Zawód miłosny
Jego kariera nabrała tempa. Probosza, który grywał w kilku filmach rocznie, nazywano „Jamesem Deanem Wschodniej Europy”.
Kobiety traciły dla niego głowy, a wśród nich znalazła się piękna aktorka, prawdziwa seksbomba, Maria Zydorek. I to właśnie jej udało się zdobyć serce ekranowego idola. Młodzi pobrali się, ale ich związek, niezwykle burzliwy, nie miał szczęśliwego zakończenia. Jak podaje Fakt, Probosz zamykał żonę w domu, coraz częściej się kłócili.
- Alkohol i toksyczna miłość zrujnowały mi życie– miała powiedzieć aktorka w jednym z wywiadów.
Małżonkowie szybko zdecydowali się na rozwód. W 2010 roku 49-letnia Maria Probosz zmarła w zapomnieniu i ubóstwie. Jak podaje Fakt, przyczyną śmierci była choroba nowotworowa (więcej **).
Bilet w jedna stronę
Probosz opuścił Polskę wkrótce po rozwodzie, w 1987 roku. Jego decyzja o wyjeździe wzbudziła niemałe zdziwienie w środowisku branżowym – w końcu był aktorem rozpoznawalnym, nie narzekał na brak propozycji filmowych, miał etat w teatrze.
On sam tłumaczył, że miał już dość politycznych przepychanek, komunistycznego reżimu, "niewoli".
- To był rok 1987, więc praktycznie miałem bilet w jedną stronę– dodawał.
''Stał się cud''
W Los Angeles nie siedział bezczynnie, czekając na swoją szansę.
- Poszedłem do UCLA na przyspieszony kurs anielskiego, zacząłem pisać* – mówił w _Rzeczpospolitej_. *- I stał się cud, bo rok później byłem członkiem związku amerykańskich aktorów filmowych SAG.
Zaczął grać w teatrze, zaproszono go do telewizji, powoli nawiązywał kolejne kontakty. Ukończył również kurs reżyserii w American Film Institute, gdzie studiował razem z Darrenem Aronofskym.
Nie udało mu się jednak uniknąć zaszufladkowania i Probosz przyznaje, że najczęściej otrzymuje role Europejczyków.
- Przyjechałem do LA, mając 28 lat. W tym wieku nie można całkowicie pozbyć się akcentu– mówił. - Zagrałem w Stanach Alberta Einsteina i Romana Polańskiego, polskiego nauczyciela historii, Czeczenów, Czechów, Niemców, Rosjan.
''Największe sukcesy jeszcze przede mną''
Od czasu do czasu wraca do Polski. Widzowie przypomnieli sobie o nim dzięki roli Grzegorza w serialu „M jak miłość”.
Mimo że Ilona Łepkowska uprzedzała, że jego postać w Polsce, gdzie panuje homofobia, może wzbudzać kontrowersje, publiczność go polubiła.Zdobył też prawdziwe grono fanów wśród widzów homoseksualnych.
- Piszą do mnie listy, w których proszą o poradę. Boją się ujawnić, że są gejami. Mają do mnie zaufanie, bo odważyłem się zagrać taką postać – mówił w Rewii.
Na stałe jednak do Polski wracać nie zamierza. W Ameryce zbyt wiele go trzyma, to tam założył rodzinę, która, jak przyznaje, jest dla niego najważniejsza.
- Szczęśliwa rodzina jest moim największym sukcesem– zapewniał w Super Expressie. - Nie bycie najlepszym aktorem, reżyserem, pisarzem, ale bycie dobrym człowiekiem. Sukcesów po obu stronach oceanu mam już sporo, wierzę jednak, że te największe są wciąż przede mną. (sm/gol)