Martwe instytucje

W centrum Warszawy prowincjonalna, przaśna Polska weselna, czyli to, co Wojtek Smarzowski lubi najbardziej. W centrum Warszawy Polska przegnita od środka, jej członki zainfekowane odrętwiającym moralność poczuciem władzy. Zakażeni są nawet państwowi funkcjonariusze zasiadający na najniższych szczeblach. Świetnie pisze się o „Drogówce“ w konwencji groteskowego horroru. Reżyser „Domu złego“ (2009) w ostry i bezkompromisowy sposób opowiada dziś bowiem o Polsce złej. Nie bawi się w patriotyczne rymowanki. Nie pyta, kto ty jesteś, jaki znak twój i w co wierzysz. Nie odpowiada też na żadne z tych pytań. Wszystkie odpowiedzi wiszą w powietrzu gęstym od hipokryzji i układów. Pod oknami warszawiaków, w świecie zbudowanym na gruzach uczciwości i sprawiedliwości, znakomita ekipa aktorska odgrywa tylko krwawą arię na siedem skrzypiec. Każdy z bohaterów „Drogówki“ gra po swojemu. Przestrzeń wokół wypełnia kakofonia brzmień. Smarzowski przekuwa ją jednak w utwór pełen piekielnie gorzkich znaczeń i okrutnie trafnych
metafor.

01.02.2013 11:19

Reżyser „Róży” (2011) przygląda się nie tylko pracy, ale i życiu osobistemu policjantów. Ten drugi aspekt interesuje go oczywiście znacznie bardziej, bo ewidentnie wpływa na pierwszy. Podobny zabieg zastosowała Maïwenn Le Besco portretując w „Poliss“ (2011) funkcjonariuszy z paryskiego Departamentu Ochrony Dzieci. W „Drogówce“ nie ma jednak mowy o długich rozmowach i odstresowujących imprezach w nocnych klubach. Prym wiodą potańcówki z dziwkami, narkotyki i picie wódy na umór. Policjant jawi się w „Drogówce” jako przestępca. Na pozór nikt go ukarać nie może, na poważnie przekracza on wszystkie granice, bo swąd władzy otępił mu zmysły. Podobnych funkcjonariuszy oglądaliśmy niedawno w jednej z okrutniejszych sekwencji rosyjskiego filmu „Portret o zmierzchu“ (2011) Angeliny Nikonovej. Debiutująca reżyserka przyznała, że pokazała tylko wierzchołek góry lodowej. Wojtek Smarzowski wysadził ją w powietrze. Tych, co stali zbyt blisko nie zraniły odłamki, ale oblało gówno – resztki obrzydliwych kłamstw i intryg,
ślady biznesowych rozgrywek oraz walizki pełne brudnych pieniędzy.

W postkomunistycznych krajach władza niczym woda sodowa uderza ludziom do głów. Wolność wiążę się z wielką odpowiedzialnością. Trudno o niej jednak myśleć, gdy zachłystuje się możliwościami kapitalistycznego rynku. Szefowie wszystkich szefów nie dbają o jakość, ale o szybkość działania, skuteczność i bezproblemowość. Smarzowski mógł przyjrzeć się od środka niejednej korporacji, by zbadać jak układają się relacje między tymi kategoriami. Wybrał jednak posterunek policji, bo to ostatnie miejsce, do jakiego my mamy ochotę samodzielnie zajrzeć. Sprawił, że kolejny raz nad Smarz-Polską zawisła lepka, szara mgła. Brodzą w niej pijani funkcjonariusze, którzy na służbie świetnie się bawią i sprawnie pobierają łapówki. Grunt zaczyna im się osuwać spod nóg dopiero w momencie, gdy ginie jeden z kumpli. Kończy się wówczas mowa o męskiej solidarności. Nikt nic nie pamięta, więc każdemu można wmówić wszystko. O popełnienie zbrodni zostaje oskarżony sierżant Ryszard Król (znakomity Bartłomiej Topa!). Nie ma w swojej
obronie niczego, prócz fragmentów filmików, które odnajduje w telefonach komórkowych zamordowanego kumpla.

W ziarnistym obrazie filmowym Smarzowski fantastycznie oddaje rozedrganie i niepokój. Montując sekwencje z profesjonalnych kamer ze zdjęciami nakręconymi telefonami komórkowymi jednocześnie pokazuje wszystko z wielu perspektyw i zaciemnia obraz całości. Podobnej ambiwalencji nie ma w filmie „Bogowie ulicy“ (2012), w którym David Ayer zastosował analogiczny chwyt realizacyjny. Amerykańska historia z Los Angeles jest szkliście wyrazista, warszawska opowieść ma w sobie szorstkość świadczącą o większym realizmie przeżycia. Nie przeszkadza to jednak Smarzowskiemu wpisać fabuły „Drogówki“ w gatunkową konwencję typowego filmu policyjnego. Król, wyrzucony poza nawias swojej społeczności, postanawia udowodnić własną niewinność i rozpoczyna prywatne śledztwo. Rozgrzebuje brudy policyjnego półświatka, niejednokrotnie ocierając się o groteskę. Smarzowski znów łączy w całość tragizm i komizm, piękno oraz brzydotę i jak na mistrza przystało, przekuwa niejednorodność stylistyczną w największy atut swojego dzieła.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)